środa, 16 marca 2011

Miś

Anin. Kamienica z czerwonej cegły i podwórko z szarym piaskiem i wysokimi sosnami, to tło pierwszych zapisanych w pamięci wydarzeń z mego życia. Koniecznie muszę jeszcze dodać szum wiatru w koronach tych sosen, odgłos pociągów z niedalekiej linii otwockiej i niepowtarzalny zapach piachu mokrego po deszczu. Mieszkałem tam do szóstego roku życia i sporo pewnie doświadczyłem, ale najgłębiej zapisały się dwa zdarzenia.
Pierwsze, to podwórkowa kompania i zabawa w jakiegoś berka czy chowanego.

                              

 Jednym z dzieciaków był Stasiek. Mieszkał w starym "drewniaku" nieopodal. Stasiek był dużo starszy. Chyba już nastolatek. Bawił się z nami pewnie z nudów. I nagle złapał mnie pod boki i podrzucił sobie "na barana". I biegał ze mną po podwórku dłuższą chwilę. Słodycz bycia tak wyróżnionym, awansowanie do rangi kolegi Staśka przenikło mnie do głębi i zostało w pamięci na zawsze.

                            

        

Innym razem, nieco znudzeni grzebaliśmy patykami w piasku, kiedy nagle ktoś krzyknął: "Niedźwiedź idzie!" Niedorzeczność tego anonsu prysnęła wraz z pojawieniem się niewysokiego człowieka w kapeluszu, prowadzącego na lince burego niedźwiedzia wprost na nasze podwórko. Pan postukał w bębenek i wkrótce mieszkańcy wylegli na zewnątrz. Zaczął się pokaz. Rytmicznie podbijany tamburyn sprawił, że miś zaczął się kolebać na boki, obracać wokół i przestępować z nogi na nogę. Napięcie jeszcze wzrosło, gdy właściciel bestii poprosił o mleko w butelce ze smoczkiem. Wnet spełniono prośbę. Tancerz chwycił flaszkę w łapy i sprawnie wydudlił zawartość. Zabrzmiały oklaski. Brzęcząca moneta posypała się do kapelusza. Pan wygarnął ją do kieszeni, wcisnął kapelusz na głowę i za chwilę znikli za rogiem.
Ten obraz zawieruszył się w mojej pamięci na dobre trzydzieści lat. I nagle, bez żadnej konkretnej przyczyny wyskoczył z mroków i zajaśniał wcale nie szaroburo.

Brak komentarzy: