wtorek, 29 marca 2011

Kąty, nie kanty

Pojechaliśmy z Tomkiem Tuszko do Kątów Korytnickich na Podlasiu. Wioska, a w niej kościół. Nowy, nieduży, kościółek raczej. No i proboszcz tej parafii zamówił w naszej pracowni witrażu cały wystrój wnętrza. Do zaprojektowania było wszystko. Ławy, mensa, tabernaculum, żyrandole. I oczywiście witraże. Za te ostatnie wzięła się Pani Teresa Reklewska. Nasza szefowa i założycielka pracowni. Mistrzyni witrażu sakralnego, kształcona we Francji. Też u wielkiego mistrza.
Zrobiliśmy makietę. Wszystko pięknie wyglądało. Można było zajrzeć do środka przez drzwi, przykładając jedno oko.
Na miejscu, w Kątach, używaliśmy wszak obu oczu, należało bowiem wziąć precyzyjne wymiary otworów okiennych i innych detali. Ksiądz był z tych bardziej chętnych do współpracy. Parafia co prawda niebogata. Wiadomo, Podlasie. Gleby w V i VI klasie. Piaski. Ale posiłki u proboszcza trzymały wyższą klasę. A drewniana weranda nagrzana słońcem pachniała bosko.
Po obiedzie poszliśmy się przejść po okolicy. Bardzo tam ładnie. Już prawie kresowo. Ze spaceru zostały sympatyczne zdjęcia.











W kościele zostały kolorowe witraże.
Po latach, odwiedzając Kąty, zastałem w miejscu naszego zgrabnego tabernaculum koszmarny złoty pień z obciętymi gałęziami i skrytką na kielich. To był dar od biskupa, tłumaczył się proboszcz, nie mogłem nie przyjąć. Złoty pieniek!.

Brak komentarzy: