wtorek, 29 listopada 2016

Este co?

                   

Kiedy coś mnie mierzi i mam ochotę narzekać, zadaję sobie pytanie,  co mogę sam zrobić w tej sprawie. Tym razem porywam się na problem estetyki codzienności. Oczywiście opłakanemu jej stanowi winny jest brak stosownego wychowania i edukacji w tej kwestii.

Naukę estetyki zaczynamy wszak od książeczek dla dzieci i zabawek.
                         

Dziś pewnie formalna strona gier komputerowych też robi swoje. Komercja oczywiście kusi złotymi grzywami rumaków unoszących blond księżniczki lśniące brokatem. Po dobrej stronie mocy dzielnie walczy z nimi niezmordowany Józef Wilkoń i choć nie on jeden, to nec Hercules contra plures. W szkole o estetyce niewiele się mówi i niewiele wymaga, poczynając od czytelności pisma. Pewnie takie wymagania naruszałyby niezbywalne prawa jednostki do wolności wyborów i swobód gwarantowanych konstytucją.

                             

Poza szkołą jest ulica i ona rządzi. Ach gdzież są niegdysiejsze śniegi, wzdycham i widzę szare PRL-owskie ulice zdobne plakatami Lenicy, Cieślewicza, Tomaszewskiego, Młodożeńca i reszty ojców Polskiej Szkoły Plakatu. A teraz...

                           
                           
                            

                  

Znam nielicznych współczesnych ich spadkobierców, jak choćby Wiesława Rosochę, ale jakoś nie dostrzegam jego znakomicie oszczędnych i celnych intelektualnie dzieł na warszawskich ulicach. A szkoda, bo to właśnie była i choć dziś nie jest, to znów być może szkoła estetyki.

No dobrze, a raczej no źle, ale co z tym robić. W swojej jednostkowej skali staram się obdzierać słupy z przeprowadzkowych i pożyczkowych ogłoszeń ilekroć czekam na zielone światło. Robię to również z zazdrości wobec mojej ukochanej Lizbony, która nie straszy firankami i frędzlami drobnych ogłoszeń na latarniach, gzymsach i słupach i nawet tagi żądnych atencji trzynastolatków rzadziej się tam pojawiają. A u nas...

                           

                             

                                 

W przypływach optymizmu mam jednak wrażenie, że wielu mieszkańców naszych miast miałoby ochotę zadbać o estetykę swego otoczenia. Może potrzeba im więcej śmiałości wspartej odrobiną inicjatywy ze strony włodarzy naszych habitatów.

Wtedy wychyną ciekawe oczy spod kapturów i zachwycą się na tysiące sposobów pięknem, które je otacza.

                                 

środa, 5 października 2016

Oczy patrzą, oczy widzą

Rok temu będzie, jak zrąbali kilkadziesiąt drzew na skarpie Cytadeli od strony Wisły. Postanowiłem i tam, podobnie jak na Dolnej, zadziałać oddolnie. Jako, że miejsce jest naznaczone cierpieniem, wydało mi się oczywiste, że trzeba je symbolicznie przywołać. Nie będzie więc kolorowych pieńków, będą oczy. Po każdym ściętym drzewie pojawi się oko. Będzie patrzyło z wyrzutem, niemo przywołując dramat.

                                      

                                         

Zanim wszak zabrałem się do pracy, dowiedziałem się, że ktoś pomalował pieńki. Potem przeczytałem, że drzewa ścięto w związku z planowaną budową szerokiej bramy wjazdowej do powstających na Cytadeli muzeów - Wojska Polskiego i Historii Narodu Polskiego. Nazwy dumne to i brama pewnie musi być szeroka. Zresztą którędy miałyby wjechać zabytkowe czołgi, amfibie i działa samonośne? A autokary z dziatwą rodzimą i obcym elementem?
Odstąpiłem zatem od swoich zamiarów, ale kiedy po roku zobaczyłem, że skarpa spokojnie porasta chwastem, wróciłem do pierwotnego zamysłu. Teraz sprawy potoczyły się błyskawicznie. Staszek przyjechał do szkoły i pstryknął zdjęcia oczu uczniów i nauczycieli.

                                                    

                                                  

Wojtek, z którym siedziałem w jednej ławce 51 lat temu, zgodził się zasponsorować wydruki oczu na ceracie. Paweł szybciutko wydrukował trzydzieści prostokątów dokładnie dopasowanych do wymiarów zdjętych przeze mnie z każdego pnia na stoku.

                                                  

                                                 

I w momencie, kiedy wszystko było gotowe do akcji, ekipa umówiona na konkretny dzień i godzinę, Staszek zadzwonił, że robiąc wizję lokalną, zastał robotników burzących mur. "Cegły lecą na łeb, chyba nie da się nic zrobić" - dorzucił.
Ekipa pozostała nieugięta. Jeśli nie możemy zadziałać rano, zadziałamy po ciemku, zadecydowano.

                                        

Spotkaliśmy się o 19.00 we troje, Marta, Nikodem i ja. Za moment dołączył Staszek, by dokumentować akcję. Cała robota zajęła nam raptem godzinę. Bo też działaliśmy jak sprawna drużyna. Ja smarowałem na dole zdjęcia, Niko latał po zboczu i kleił a Marta, jak druga kozica biegała w górę i w dół z oczami.

                                          

                                    

                                       

                                              

                                               

                                     


Rano Staszek zanotował fotograficznie stan po akcji. Zarysowało się też nowe jej znaczenie. Oto w momencie, gdy robotnicy naruszyli strukturę carskiej twierdzy, na zboczach której wieszano publicznie wrogów władzy, pojawiły się nagle oczy.

                                          

                                          
                              
                                     

                                    

                                         

                                

                                   
Pewnie polegną one ponownie pod naporem ciężkiego sprzętu, ale póki co, pięć dni po akcji, dziś rano odebrałem wiadomość od Helenki, która po drodze do szkoły muzycznej zameldowała, że widzi oczy na skarpie. Dziękuję całej ekipie. Pracę wykonaliśmy w imieniu swoim i Grupy Imagine.

sobota, 1 października 2016

Przeciw szarzyźnie

Kiedy dokądś zmierzam, to patrzę również pod nogi. Nie wyłącznie dla bezpieczeństwa, a raczej z ciekawości, czy jakiś drobiazg godny wklejenia do Księgi nie czeka na podjęcie z ziemi. Efektem ubocznym tego baczenia na skarby stała się niedawno konstatacja, jak szerokie chodniki atakują nas masą szarości. A tu jesień idzie i po roztoczeniu chwilowej orgii kolorów, płynnie przechodząc w zimę zapewni nam, mieszczuchom, sporą porcję brudnej szarzyzny. Trzeba zawczasu przejawić choć ociupinę niezgody na tę sytuację. Jak pomyślałem, tak zrobiłem. Pół godziny raptem trwała cała tajna akcja i pojawiła się
 
na chodniku kolorowa zachęta dla każdego, kto zechce rzucić okiem, by nie ulegał zszarzeniu, zamgleniu i bezkształciu, a jeśli, to z premedytacją i nie na długo.

                                   

 Jasne, że gdyby wszyscy nagle przyozdobili się w pawie ogony, to może szarość poszła by w cenę, ale przecież nam to jako narodowi na pewno nie grozi, tak jak nie zaczniemy nagle śpiewać grupowo na trzy głosy. Każde zatem melodyjne popiskiwanie i akcent kolorystyczny jest mile widziany, nieprawdaż?

                                    

                           

                           

                           

                                                         

                                       

środa, 28 września 2016

Chodzę i wlepiam

I znów zdaje mi się, że opisywałem tę swoją aktywność gdzieś na blogu, ale znaleźć nie mogę. Nic to. Przypomnę, że zajmuję się vlepianiem już co najmniej 10 lat. Były teksty czarno - białe, drukowane na kopiarce,  były duże - przyklejane na okienkach piwnicznych. Potem przerzuciłem się na pisanie odręczne na kolorowej folii samoprzylepnej. Tak dzieje się do dziś. Bez nijakiej regularności piszę i wklejam. Odkąd ruszyliśmy z Grupą Imagine uaktywniłem owo działanie. Co dzień pojawiają się gdzieś moje kolorowe karteczki.
 
                             
 
                              
 
Wklejam na słupach, na oknach, drzwiach, ścianach zawsze na wysokości oczu /choć ostatnio także na chodniku/. Nasycam miasto tymi kilkoma tekstami sformułowanymi autorsko, odręcznym pismem. Robię to dyskretnie, starając się pozostać anonimowym. Przyklejam i znikam. Początkowo informacje zwrotne docierały do mnie sporadycznie. Ktoś gdzieś widział i doniósł o tym. Mimo, że większość vlepek ma krótki żywot, niektórym udaje się przetrwać. Coraz częściej znajomi zauważają je w mieście i gdzieś w Polsce. Niedawno okazało się, że w Internecie mają swoje miejsce i tysiące polubień.
 
                              
 
                                 
 
Ostatnio wszak zaskoczyło mnie zupełnie wyniesienie treści najczęściej dotąd wlepianej, na transparenty KODu. Nie mam nic przeciwko upowszechnianiu tego, co sam upowszechniam. Wręcz przeciwnie. Ale pojawia się pytanie, czy wlepiając ten tekst dalej, wlepiam teraz swój, czy KODowski.
 
                              
 
                         
 
                                
 
Oczywiście wolę własny design, bo jest osobisty. Najważniejsze wszak jest wezwanie, byśmy życzyli sobie nawzajem dobrze, bez względu na względy. Zatem w górę transparenty!
 
                            

poniedziałek, 18 lipca 2016

Podwójne widzenie

Dwa lata temu przyjechała na festiwal Experyment do Zbąszynia Tatew Mnatsakanian. Przyjechała z Erewania, z Armenii. Polubiliśmy się.
 

Spędziliśmy wspólnie kilka godzin w Warszawie. Fotografowaliśmy
razem.  
                             

Spotykamy się dziś na Facebooku i tam też śledzę jej działania artystyczne. Zajmuje się owa artystka fotografowaniem innych artystów, najczęściej mężczyzn w "słusznym" wieku. I mnie udało się znaleźć na jednym z jej zdjęć. Kilkakrotnie Tatew pisała do mnie, że chciałaby zrobić coś wspólnie, ale kiedy zasugerowałem pomysł "Podwójne widzenie" nie podjęła propozycji. Postanowiłem zatem zrealizować ten projekt z innymi osobami. Napisałem stosowny komentarz. Przytaczam go tutaj.

Czy patrząc na świat raz lewym, raz prawym okiem, inaczej go postrzegamy? A Twoje oczy, czy widzą co innego niż moje? Nawet jeżeli ten sam obiekt obserwują? A inne zmysły? Na ile różnie słyszymy? Czy inaczej odbieramy zapachy? A jeśli Ci mówię, że coś jest piękne, to czy dla Ciebie jest tak samo piękne? A może wcale Cię nie wzrusza?

Zapraszam do wspólnego fotografowania. Mamy dwa jednakowe aparaty. Ustawiamy te same parametry. Stajemy przed obiektem obok siebie, głowa przy głowie, wpół objęci. Dwa aparaty są jak dwoje naszych oczu. Na trzy, cztery zwalniamy migawkę. Powstały dwa portrety fotografowanej osoby. Każdy z nas stworzył osobny, ale każdą parę zdjęć stworzyliśmy razem. Wydają się być takie same.
                              
                              
                              
                              
Na ile są oddzielne, na ile wspólne? Czy jest w nich coś z naszego wpół objęcia? Jak nas postrzegała fotografowana osoba? Jak Ty patrzysz teraz na te dwa zdjęcia? Co widzisz?
 
                              
                              

Pytania, które stawiam, wydają się być banalne. W praktyce wszak dotyczą ważnych, jak sądzę, spraw. Postrzeganie, a zwłaszcza dzielenie się spostrzeżeniami jest przestrzenią najróżniejszych przekłamań.
                               
                               
 
Opisałem już dawno temu, przy okazji projektu "Równy kamieniowi", trzy przestrzenie, do których należy człowiek. Pierwsza, metafizyczna, dotyczy faktu istnienia i z tej perspektywy zrównuje nas z każdym innym bytem, co implikuje pokorę. Druga wskazuje na niepowtarzalność każdej osoby i jej godność. Trzecia natomiast, nazwana "ja poznający" wyznacza pozycję centralną każdego z nas jako osoby postrzegającej świat. A dalej zacytuję fragment komentarza prof. Gogacza: "Zachwyca mnie poznawany świat oraz budzi szacunek to, co poznali inni. Mogę porównać swoje i ich opinie, swoje i ich rozumienie prawdy, dobra, piękna, jedności, odrębności, niepowtarzalności jako identyczności. Daje to wrażliwość na aksjologię jako naukę o wartościowaniu wszystkiego".

Pięknie to brzmi, szczególnie w kontraście do powszechnej praktyki uznania faktu bycia centrum poznawczego swojego świata jako uzasadnienia dla wypowiadania arbitralnych sądów, drastycznie krytycznego traktowania odmiennego sposobu widzenia rzeczywistości i narzucania innym swojej perspektywy.
 
                           
                                spektakl Teatru S                                       fot. Dorota Kolesińska

Projekt "Podwójne widzenie" jest zatem próbą zwrócenia uwagi na doniosłość spraw związanych z postrzeganiem świata i uwrażliwienia na subtelność procesów dzielenia się owymi spostrzeżeniami.