poniedziałek, 15 lipca 2013

Miał przyjechać

Miał przyjechać i zaśpiewać I miała się pojawić opowieść o tamtych "szczęśliwych latach" Widoki były rozległe.


Jakiś ocean i niebo błękitne, Jakieś lotnisko i pasy startowe po horyzont, jakiś ogromny amfiteatr. Tu miał przylecieć, tu wystąpić. A ja miałem snuć opowieść. A może spleść ją z jego śpiewaniem. Przepleść. I jeszcze był mój Ojciec ze swoją białą brodą. Czy to dla Niego było to wszystko, czy On też brał w tym udział? Pewne jest, że było radośnie i podniośle, z nutką twórczej niepewności. I zaraz pojawili się przyjaciele, z którymi mogłem to wydarzenie przygotować. Znam ich od dawna. Kiedyś na co dzień, dziś bardziej z Facebook'a. Janek, Kajtek i Piotrek, Klara, Gosia i Jula. Na wszystkich mogłem polegać, a oni uśmiechem zapewniali o gotowości współpracy.



 
Czułem wyzwanie i słodkie ryzyko jego podjęcia. Wszyscy wyczekiwaliśmy naszego Gościa. I wreszcie usłyszałem go. Rozbudziłem się zupełnie. Była druga w nocy. Wiatr szarpał koroną drzewa za oknem. Z nie wyłączonego radia niósł się głos Joe Cocker'a. Bo to był on. We własnej osobie.