czwartek, 20 lutego 2014

Ja na wierzbie


Posadziliśmy z Dorotą swoje trójwymiarowe podobizny na murku przy śmietniku jesienią. Miały posiedzieć przez Święta, a potem przeczekać w piwnicy do wiosny i znowu zaistnieć na podwórku.
 
Nie wzięliśmy pod uwagę chłopców – psotników, którzy rozgrzani piłkarskim treningiem przy trzepaku, zdecydują sprowadzić nas siedzących na ziemię. Wracając wieczorem do domu zastałem tylko siebie, z oderwanymi nogami i naderwaną ręką- zupełnie jak w filmie Tim’a Burton’a. Dorotki nigdzie nie było. Została porwana. Pozbierałem siebie, posklejałem i znaleźliśmy dla mnie lepsze miejsce, mniej dostępne  i  ładniej skomponowane z naszym podwórkowym światem. Wezwani na montaż zawodowi wspinacze wywiązali się z zadania na medal.
                                       
                                            
                                            
                                                  
                                             
                                   
                                   
                                           
Cieszy też pozytywny odbiór przywrócenia figury podwórku. Starsze panie z uśmiechem przypominają, jak przestraszyły się wtedy nas siedzących na murku i jak nas zaraz polubiły. Mamy prowadzą swoje nieletnie pociechy na trawnik i pokazują im mnie na wierzbie, a dzieci się cieszą wyrażnie. Młodsze pokolenie w drodze do miasta, zatrzymuje się na chwilę,  pstryka fotkę komórą i leci dalej organizować sobie życie. A ja siedzę na wierzbie w ich komórkach i na miarę swych sił pomagam im w ich zmaganiach, czasem pokazując się na ekranie, by i innym móc spojrzeć w oczy. Ich też pozdrawiam serdecznie i życzę wszystkiego dobrego.
Dokumentację fotograficzną zawdzięczam  mojej córce Dorocie, na drzewo wspiął się mój syn Nikodem a linę trzymała Marta.