wtorek, 17 stycznia 2012

Jacek Machniewicz

Pogubić się na własnym blogu? I tak może być. Jestem prawie pewien, że gdzieś już pisałem, dlaczego nazywam się tak, a nie inaczej. Wzory imion do nadania mającym się urodzić dzieciom pochodzą, jak wiemy, z kilku źródeł. Albo trzeba uczcić kogoś z rodziny, albo poddać się ogólnej modzie. Ta może iść za modelem wziętym z „kultury wyższej”, np Isaura. Czasem oryginalność pcha rodziców aż do starożytności /Hektor/ lub do słowiańskich korzeni /Gniewko/.
Mój przypadek jest zgoła odmienny. W lecie 1944 roku, na krótko przed urodzeniem się mojego brata, ojciec wyjechał w nieplanowaną podróż do obozu koncentracyjnego Mauthausen. Spędził tam 9 miesięcy, a po oswobodzeniu wrócił do żony  i nie widzianego jeszcze synka, który posiadał już imię Krzysztof. Dopiero dwa lata później mógł spełnić swe życzenie i drugiego syna nazwać Jacek. Na pamiątkę Jacka Machniewicza, którego poznał w obozie i z którym się zaprzyjaźnił. Nie do końca pamiętam, jak się poznali. Pewnie mieszkali obok siebie, prycza w pryczę, albo on na górze, a Jacek na dole, bo prycze były piętrowe. Nasłuchałem się za to jak sobie wzajemnie pomagali przetrwać, jak ratowali sobie nawzajem życie, a po wyzwoleniu mieszkali przez moment w mieście Linz, gdzie Janusz rysował i sprzedawał portrety ludzi na ulicy i z tego żyli. Jak razem trafili do szpitala na rekonwalescencję, a stamtąd rozjechali się w przeciwne strony – Jacek do Paryża, a Janusz do Warszawy.
I jeszcze o tym, jak dla przyspieszenia powrotu do żony i synka, Janusz podał się za Jacka Machniewicza, bo ten pochodził ze Lwowa, a Rosjanie organizowali transport w szybszym czasie. Problem w tym, że Lwów był teraz w Związku Radzieckim, a wszyscy ze Lwowa stali się obywatelami tego kraju. Jako młody człowiek w wieku poborowym, ojciec nadawał się do Armii Czerwonej, do której został natychmiast wcielony. Kiedy po dwóch tygodniach przyznał się do oszustwa, zamknięto go w areszcie. Wyprowadzony rankiem przez sołdata z pepeszą w pole spodziewał się najgorszego, ale wylądował w polskim obozie, skąd już po miesiącu wrócił do Warszawy.
A co z Jackiem? Ten został na Zachodzie, gdzie miał podobno przebywać jego ojciec. Wyjechał do Londynu i tam znalazł pracę jako kierowca autobusów. Potem trafił do Wolnej Europy, z fal której można było usłyszeć jego program muzyczny –odpowiednik naszej „Rewii przebojów” Lucjana Kydryńskiego. Kontaktu między nim a Januszem nie było żadnego. No bo jak? Z Wolną Europą nie wolno było się kontaktować. Wyrywkowe wiadomości mówiły, że na emeryturze osiadł we Francji.
Trafiwszy do Paryża w 1996 roku, jeszcze zanim ruszyliśmy do Portugalii, odnalazłem w książce telefonicznej numer telefonu pod nazwiskiem  Machniewicz Weronika. Wielokrotne próby połączenia kończyły się nieodmiennie – nikt nie podnosił słuchawki. Po powrocie z Lizbony znów nakręciłem numer przy znajomym nazwisku. Tym razem z powodzeniem.
‘Czy mam przyjemność mówić z panem Jackiem Machniewiczem?’ – zapytałem. Po czym wyjawiłem, że zbieżność naszych imion nie jest przypadkowa. „Pamiętam Janusza doskonale”, wykrzyknął Jacek i zaprosił nas do siebie. Urocze to było spotkanie. Z nim i z Weroniką Bell, jego małżonką i jak się okazało, piosenkarką przedwojennej Warszawy a potem emigracyjnego Londynu. Popłynęła opowieść o wspólnych z Januszem obozowych losach, przygodach nieznanych mi z ojcowskich opowieści. Radowało mnie ogromnie poznanie człowieka, któremu zawdzięczałem imię. Udało mi się doprowadzić do kilku rozmów telefonicznych Ojca i Jacka. Wszelkie namowy, by spotkali się osobiście nie odniosły jednak sukcesu. Jacek nie palił się do odwiedzenia ojczystego kraju. Januszek, mimo, że zapraszany do Paryża serdecznie, nigdy się tam nie wybrał. Moja korespondencja z Jackiem wnet przyniosła wieści o chorobie, a potem odejściu Weroniki. Załamany zupełnie Jacek nie przeżył jej długo. Nie udało się nam wybrać na Baleary, dokąd zapraszali nas oboje, do swego zimowego domku. Została jednak ogromna satysfakcja z tego niebagatelnego spotkania, którego konieczność wyznaczyło tamto ich spotkanie, w obozie, w lecie 1944 roku.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Witam. Bardzo proszę o kontakt. Jacek Machniewicz był bratem mojego dziadka. Panie Jacku - musimy się skontaktować!!!

Dominik Machniewicz
kalb@poczta.onet.pl
bardzo proszę o kontakt!!!

krytykabiałostocka pisze...

Witam. Pisze dysertację doktorską o charakterze monografii Stanisława Machniewicza. Jacek Machniewicz był jego synem. Bardzo proszę Pana o kontakt w sprawie udzielenia mi odpowiedzi na jedno pytanie.

PROSZĘ O KONTAKT !!

skochaniec23@gmail.com