sobota, 21 stycznia 2012

Olo


Nie pomnę dokładnie czy w 1998, czy rok później, w ciepły letni wieczór zawędrowaliśmy bez powodu na Gnojną Górę, u wylotu Brzozowej. Popatrzyliśmy trochę na Wisłę i ruszyliśmy ku Rynkowi, gdy nagle z ławki zawołał ku nam postawny brodacz w słusznym wieku. „Cześć stary, kopę lat! – wykrzyczał energicznie w moją stronę. Stropiłem się nieco, bo facet nikogo znajomego mi nie przypominał. „Cześć”, odparłem, „ale nie pamiętam...”  „No co ty! Jestem Olo! Nie pamiętasz?! Wiesz, niedawno wróciłem. Ale naprawdę nie pamiętasz? Hybrydy, Stara Dziekanka! No, co ty chłopie?  Ja cię dobrze pamiętam."  Zmieszałem się jeszcze bardziej, bo zdarza mi się czasem nie poznawać kogoś, nie kojarzyć twarzy albo nazwisk. Marta dyskretnie odeszła na stronę. Olo tymczasem począł wymieniać wspólnych, według niego, znajomych. Niektórych istotnie kiedyś poznałem, inni byli znani powszechnie. Ola za nic nie mogłem sobie przypomnieć. Nie znałem go z pewnością. Prawie taką, z jaką on sobie mnie przypominał. Poprowadziłem więc tę niewygodną rozmowę w miarę dyplomatycznie dowiadując się o pobycie Ola w Izraelu, a w końcu przeprosiłem pod pretekstem, że Marta czeka na mnie tu niedaleko. Istotnie czekała z ciekawością na zakończenie tego nieoczekiwanego spotkania” po latach”.  Pamiętam jeszcze, że Olo wrócił na ławkę do swojej damy i zaraz potem odebrał telefon od niewątpliwie prawowitej małżonki, którą zapewnił, że konferencja jeszcze się nie skończyła i pewnie wróci późno. Spontaniczność Ola zrobiła na nas spore wrażenie i całe wydarzenie potraktowaliśmy jako zabawną przygodę. I byłby to koniec, gdyby  jakieś dwa tygodnie później, czytając opowiadania Hanny Krall, Marta nie zacytowała mi początku jednego z nich. „Olo Rozenfeld wrócił!” Dziś, dwie dekady później, można Aleksandra Rozenfelda znaleźć w Wikipedii. Niezły gość. Dobrze, że wrócił.

Brak komentarzy: