sobota, 9 kwietnia 2011

Nie jest bez znaczenia w jakim się znajdziesz Towarzystwie

Kto i kiedy wpadł na ślad tego bractwa wyjaśniło się wczoraj. Tomek przypomniał mi, że stojąc w kolejce po bilety na przegląd filmowy Konfrontacje, zgadał się z Mikołajem Bieszczedowskim, innym kolejkowiczem. Miało to miejsce na samym początku naszego studiowania, chyba jeszcze w 1970 roku. Sami stanowiliśmy wtedy grupę dość barwną, ale Towarzystwo Kultury Moralnej biło nas na głowę. Na pierwsze spotkanie z nimi zaprowadził nas właśnie Mikołaj. Zebranie miało miejsce w siedzibie Towarzystwa Świadomego Macierzyństwa, na ul. Karowej. Idziemy tam w kilkoro. Pamiętam Tomka Tuszko, Jacka, "Jaca" Jakubowskiego, Chyba Dorotę Strynkiewicz. Od samego wejścia spotykamy się z rodzajem przyciszonej żarliwości, tak charakterystycznej dla tajnych bractw. Natychmiast też zostajemy potraktowani jako swoi. Świetny materiał na młodzieżówkę Towarzystwa. W nas ciekawość rośnie po społu ze zdumieniem. Wpisani na listę obecności, a może już członków czy przyjaciół Organizacji, wchodzimy na salę. Wypełnia ją dość szczelnie blisko 200-osobowe audytorium. Na mównicy stoi niepozorny człowiek w średnim wieku. W szarym garniturze. Przedstawia się jako robotnik z Huty Warszawa. Przekonuje wszystkich do sensu dbania o higienę osobistą. Postuluje upowszechnienie łaźni publicznych. Sala słucha niby uważnie. Robotnik dostaje poklask. Czuje się wszak, że ta widownia kryje w sobie jakąś tajemnicę. Unosi się nad nią duch wyjątkowości. Można by nawet pomyśleć, że ona sama unosi się lekko nad ziemią. A już na pewno drzemie w niej potencjał lewitacji.
Oto wkracza na salę nowa postać, witana z estymą godną kogoś jej godnego. Pytamy sąsiada, któż zacz, ten wysoki, otoczony aureolą szerokiej brody, mąż. To brat Masław, szepcze sąsiad. Brat Masław przeciska się między rzędami ku wolnemu miejscu w środku sali. Rozdziela uśmiechy, uściski dłoni i słowa powitania. Niesie niedużą walizkę. Nagle uchyla jej wieko i szepcze nowinę. Mam świetne skarpety na sprzedaż. Czysta bawełna. Niedrogo.
Na mównicy już rządzą Optymaliści. Mieliśmy okazję poznać ich nieco bliżej jakiś czas potem, gdy mieszkaliśmy w Żółwinie. Do dziś ich wspomnienie budzi we mnie zadziwienie, nie pozbawione nutki szacunku.
Towarzystwo Kultury Moralnej powstało ponoć jako próba stawiania zapór nowej socjalistycznej moralności, firmowanej nazwiskiem Adama Schaffa. Ojcem założycielem miał być sam mistrz Tadeusz Kotarbiński. Źródła esbeckie kojarzą Towarzystwo wprost z Masonerią.
Nie przylgnęliśmy do owego towarzystwa. Poznaliśmy jednak wyspę osobliwości rodem z klasyki Jonathana Swifta. Spotkaliśmy ludzi przedziwnych. Poznaliśmy Dziadka Wynalazcę. Jemu należy się osobny wpis. Z poetą, Mikołajem Bieszczadowskim widuję się do dziś.
Owo nagromadzenie oryginałów w jednej wspólnocie było dość szczególne. Obecnie też ich pewnie nie brakuje, a może nawet przybywa, jednak rozrzuceni są wśród licznych szkół psychotronicznych, grup jogistyczno - mistyczno - gimnastycznych, towarzystw zgłębiania wszechwiedzy i sekt. Tamto, wtedy, w czasach wczesnego Gierka, błyszczało jak prawdziwe panopticum. Czy sami nie byliśmy jednak jego częścią dla wielu innych ludzi? A już na pewno dla milicjanta z autobusu pospiesznego C do Falenicy.

Brak komentarzy: