sobota, 26 lutego 2011

Wisła, Transform i ja

Nie to, żebym nie bywał nad Wisłą wcześniej. Owszem, bywałem. Pamiętam takie rzeczy jak Maristo, drewniany niby-basen zanurzony w nurcie gdzieś przy Cyplu Czerniakowskim. Pamiętam tor kolejowy ciągnący się od Dworca Gdańskiego nad samym brzegiem wzdłuż całej niemal Warszawy i długi rząd  wagonów towarowych. Tyle ich było, że przełaziliśmy pod nimi z rowerami by dostać się do rzeki, bo ominąć je było niesposób. Nawet piaskarze ładujący swój wiślany urobek z kryp na konne platformy, kołaczą mi się gdzieś na dnie pamięci. Tłumy na plażach po praskiej stronie też oczywiście mam w oczach.
Potem przyszły lata osiemdziesiąte i rzeka zamieniła się w cuchnący ściek. Po transformacji upadek przemysłu i rosnące wymagania ekologiczne zaczęły powoli poprawiać sytuację. Warszawiacy jednak nie od razu wrócili nad Wisłę.
W 2007 roku Stowarzyszenie STEP wdało się w akcję przywracania życia nadwiślańskim terenom w ramach szerszego projektu transFORM.
Zachęcony, przyłączyłem się do tych działań i ja. Na początek poszły warsztaty eko - zrobiliśmy rzeźby - dwie siedzące postacie. Jedną z tektury zebranej pod okolicznymi sklepami, a drugą ze śmieci pozbieranych nad rzeką. Sporo było klejenia. Spore też zainteresowanie. Pracowaliśmy cały tydzień. Nieźle wyszło.




W następnym roku zaproponowałem do realizacji nad Wisłą dwa pomysły. Oba bardziej statyczne. Jeden na brzegu, a drugi w samym nurcie rzeki.

Twarzą do Wisły.
Postawiłem nad Wisłą mur, przeszkodę zasłaniającą przechodniom widok rzeki, chcąc w ten sposób sprowokować przekornego człowieka do zajrzenia zań.
Na murze uwieczniona została postać pisząca słowa "Twarzą do Wisły". To moja krytyczna  ocena naszych prób oswajania rzeki. Ciągle nas od niej odgradzał jakiś "mur". Trzeba było się za niego dostać na sam brzeg i tam zostać. Jak jedyni wierni rzece wędkarze, wpatrzeni nieruchomo i czujnie w jej nurt.


                                    

Rybak
Projekt wynikający z poprzedniego. Zaintrygowany naturalną symbiozą wędkarza i rzeki, postanowiłem usłyszeć jej śpiew, zamieniając się w idealnego rybaka. Moja postać wykonana techniką taśmy klejącej spoczęła w łódce zacumowanej nieopodal brzegu. Trzymana w ręku, pozbawiona haczyka, wędka została zaopatrzona w duży spławik, skonstruowany tak, by przepływająca w nurcie rzeki woda szarpała nim i żyłką przywiązaną do długiego i cienkiego wędziska. Na jego końcu zawisły "chińskie dzwonki", które potrząsane ruchami spławika, mile dla ucha dźwięczały. A ja, plastikowy rybak, siedziałem w łódce zasłuchany w te dźwięki.




Megamandala
Kolejnym pomysłem było usypanie na piaszczystej łasze za filarem mostu Poniatowskiego pokaźnej rozmiarem mandali. Zrobiliśmy to całą bodaj pięcioosobową ekipą używając ziemi w różnych kolorach. W wyniku burzy mózgów wyłonił się czysty w formie projekt, który mogli oglądać również przechodnie z mostu, dokąd wysoka woda go nie zabrała. 





Brak komentarzy: