poniedziałek, 13 czerwca 2011

Świnia

Był późny wieczór. Na bocznej drodze, na północy Portugalii. Koniec autostopowej podróży na dziś. Trzeba rozejrzeć się za miejscem pod namiot. Wszędzie wokół kamienie. Wspinam się na pobliski stok i znajduję względnie płaski teren. Rodzaj zarośniętej ścieżki. Tu da się wbić śledzie. Stawiam namiot. Zmęczeni walimy się na karimaty i moja towarzyszka za chwilę anonsuje sen głębokim i równym oddechem. Ja również zaczynam odpływać, kiedy nagle słyszę od strony głowy wyraźne chrumkanie. Dźwięk narasta. Kojarzę fakty błyskawicznie. Tam, w dole błyskało, coś jakby małe jeziorko. A my rozbiliśmy namiot na ścieżce doń wiodącej. Tędy wędrują dziki do swojego błotka. I za chwilę jeden z nich wybiegnie z krzaków za naszymi głowami i z zagapienia albo z wściekłości wpadnie do nas na wspólną drzemkę. Chrumkanie zbliżało się nieubłaganie. Złapałem latarkę i w chwili, gdy, jak mi się zdawało, dzik był tuż, tuż, włączyłem światło. Efekt musiał być piorunujący, bo usłyszałem głośny chrumokwik i trzask łamanych skokiem w bok krzaków. Za chwilę wszystko ucichło. Zdenerwowany wydarzeniem budzę Martę. Musimy przenieść namiot, bo leżymy na drodze dzików do wodopoju, wyjaśniam. Co ty, świni się boisz, mamroce półsennie i natychmiast zasypia. A ja zostaję w pół drogi między respektem dla dzikiej bestii a bezradnością wobec dziewczęcej sennej beztroski.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

:)