wtorek, 18 stycznia 2011

Linia mojego losu

 
                                 

Geneza

Pracując w szkole muzycznej jako nauczyciel, uzyskałem ok. 1990 roku  zgodę na osobiste wykorzystywanie tablicy ogłoszeniowej – oszklonej gabloty 190x90 cm, wiszącej na ścianie na korytarzu. Zamierzałem prezentować tam niektóre swoje pomysły plastyczne.
   Skoro była to moja osobista przestrzeń nadałem jej nazwę: „przestrzeń osobna”, w skrócie „separatka”. Chcąc, ze względów graficznych, podzielić tę prostokątną, dużą płaszczyznę
wprowadziłem linie podziału zaczerpnięte z chiromancji, odnoszące się do osobistych linii wnętrza dłoni. Ponieważ nasze życie toczy się w czasie, przeto „linia życia” napisana została jako równia pochyła przez całą szerokość płaszczyzny. „Linia serca podparła ją pionowo  w tym miejscu ,w którym serce samo informuje nas zdecydowanie, ku komu się zwraca.
Jest to też miejsce zwane „teraz”, bowiem to serce, swoim biciem jak tykaniem zegara wskazuje nam nasze miejsce, nasz czas na linii życia. „Linia głowy” wznosi się ostro ku górze z punktu leżącego daleko za środkiem „linii życia”. Dopiero wtedy, uznałem , rozsądek i doświadczenie wyraźnie pomagają postrzegać sprawy z szerszej, bo wyższej perspektywy. Linie są jednostajnym tekstem pisanym odręcznie.
W tak podzielonej przestrzeni działy się kolejne pomysły, o których chętnie opowiem kiedy indziej. Dla opisywanego obecnie, istotnym momentem poczęcia było pisanie linii życia po raz kolejny. Pisanie odręcznie, słowami „linia życia” biegnącymi równo, od lewej do prawej. Ale czy to rzeczywiście jest linia życia? Taka równa? Zgodna z charakterem? Bez niespodzianek? Bez nagłych zakrętów losu? Bez załamań? Nie. To była linia marzeń i planów życiowych. Rutyny i przyzwyczajeń. Należy więc uzupełnić ją linią losu - tego, co wnosi w nasze życie przypadek, ślepy los.

Metoda

Skoro zadanie zostało postawione, należało skonstruować system, znaleźć metodę realizacji.
Pomogły słowa „ślepy los”, czyli na ślepo. Jak „sierotka" w teleturnieju, która z zasłoniętymi oczami wyciąga z koszyka kartkę i czyta nazwisko zwycięzcy, do którego pojedzie nagroda.
A mnie potrzebna jest linia, która biegnąc przypadkowo, będzie reprezentować ów los. „Ślepy” jeśli jej kierunek będzie wybrany na ślepo. Z koszyczka. Przez sierotkę czyli przypadkowego przechodnia. Więc do koszyczka trzeba wrzucić 24 kamyki ponumerowane parami od 1 do 12 / 12 godzin dnia i 12 nocy/. I poprosić o wybranie dwóch z zamkniętymi oczami. Wtedy, mając dwie liczby, można na kwadracie ponumerowanym wzdłuż osi znaleźć współrzędne punktu.
 
                          
 
I połączyć go z poprzednim. I uzyskać linię biegnącą przypadkowo.

                                

No niezupełnie. Nie wiemy bowiem, w którą stronę mamy skierować wektor ”północny”, gdy przykładamy narożnik kartki do punktu. Trzeba znów prosić przechodnia sierotkę, by zakręcił wiatraczek – strzałkę, jak w kasynie krupier ruletkę, by zatrzymała się na przypadkowym kierunku.
 
                         
 
 I już mamy wszystko. Możemy zaczynać. „Wybierz na ślepo 2 kamienie z koszyka i zakręć strzałką. Dziękuję, to wszystko.” Tak napisałem na plakacie w 1995 roku i od tamtego czasu nie rozstaję się w podróżach z koszykiem wypełnionym kamieniami  / o losie!/.
 
                          

 
Realizacja

   Akcję nazwałem „linia mojego losu” uznając każdy odcinek owej linii za reprezentację tego, co los mi przyniesie w kolejnym dniu mojego dalszego życia. Pierwotnie ustaliłem kres akcji na podstawie średniej życia mężczyzny w Polsce wg rocznika statystycznego i po odjęciu od tej liczby mojego aktualnego naonczas wieku, otrzymałem liczbę 7064 dni.
Tyle więc miałem zebrać odcinków, z tyloma ludźmi wejść w kamykową interakcję, grzechocząc przed nimi pełnym koszykiem. Drobiazg, pomyślałem. Po zebraniu pierwszych trzystu danych trochę mi zrzedła mina.
 
                            
 
Byłem zmęczony, wręcz wyczerpany. Ludzie zadawali pytania, chcieli wiedzieć. Ja się angażowałem, wyjaśniałem. Czasem polowałem na ludzi. Uczyłem się strategii. Jak z kim gadać. Kogo warto zaczepiać. Jak zwiększyć efektywność. Sporo się też nasłuchałem. Szczególnie ostrzeżeń, że igram z losem wyznaczając kres mojej linii . „To pan chcesz żyć tylko do średniej wieku?”, zapytał jakiś gość. Nie chcę. Ale zebrawszy już bez mała 4.000 odcinków chciałem bardzo zobaczyć, jak będą wyglądały  wyrysowane na ścianie. Rozszerzyłem więc zasadę akcji na permanentne działanie.

Prezentacja
 
                         
 

                        
 
W czerwcu 1998 roku Centrum Sztuki współczesnej Zamek Ujazdowski odbył się pokaz zebranych już 4 tysięcy odcinków i ich kontynuacja „na żywo”. Na tydzień przed datą pokazu rozpocząłem wraz z synem Nikodemem rysowanie na ścianie baszty zamkowej „linii mojego losu”. Rysowaliśmy codziennie przez wiele godzin. Z drabiny, z podestu. A linia krążyła plątała się po suficie, robiła dziwne skoki, by znów splątać się w węzły, zawijasy, kłębić się bez sensu w kącie po czym kilkoma skokami prostej zjechać na podłogę w poprzedniej sali, zatoczyć tam kółko i wrócić na chwilę do środka. Skończyła się na zewnątrz baszty, w dużej sali, pod sufitem, na nie otynkowanych surowych cegłach. Tam z drabiny dopisywali się nowi uczestnicy akcji.
Teraźniejszość

Linia przekroczyła już 5.000 odcinków. Pokazałem ją na festiwalu „Eksperyment” w Zbąszyniu w 2007 roku i dwa lata później na Wydziale Sztuk Wizualnych Łódzkiej ASP. 


                              
 
                                  
 
W każdej z tych  przestrzeni linia wygląda inaczej. I inaczej się kłębi. Tu, na zdjęciach widać ją wyrysowaną w sali starego dworca w Zbąszyniu.  Marzeniem byłoby pokazać ją w sali o kształcie kuli. Podobno jest taka gdzieś w Filadelfii czy w Chicago.

















                                                                                                                                            





Brak komentarzy: