czwartek, 30 grudnia 2010

Z prochu w proch


Plenery i warsztaty są zawsze wyzwaniem. Zaskakują różnorodnością rozwiązań proponowanego tematu. Jeden z pierwszych był poświęcony ziemi. Prowadziłem go razem z Mariuszem Kujtkowskim. W Kazimierzu nad Wisłą, w 1997 roku. To właśnie Mariusz podrzucił pomysł szukania ziemi różnych kolorów. Sięgnęliśmy po ideę mandali. Bez głębokiego odwoływania się do tradycji Indii.
 
Praca podzielona została na cztery etapy. Najpierw skupienie uwagi na samej ziemi. Poszukiwanie jej różnokolorowych odmian. To, co do tej pory jedynie brudziło buty czy ręce, teraz stało się obiektem pożądania. Zebrać jak największą paletę barw. Znaleźć ziemię czerwoną, zieloną, niebieską. Wysuszyć. Rozdrobnić. Przesiać przez sito.

Teraz projekt. Na tekturze wymiarów 50x50 cm. Niech to będzie obraz twojego świata. Tego, co w nim ważne. Najważniejsze. Szczery. Prawdziwy. Osobisty.
I już możesz zacząć sypać. Z torebki, z rurki, łyżeczką, palcami, patyczkiem od lodów, tekturką. Jak chcesz. Z dbałością o jak największą precyzję. Ten etap niemal zawsze wymusza pracę w pokorze. Na kolanach. W skupieniu. Cierpliwie.
                                       
I wreszcie koniec. Wyprostowane plecy. Spojrzenie z dystansu. Oglądanie dokonań innych. Satysfakcja.
Czwartego etapu staram się jak najdłużej nie ujawniać. Zawsze budzi spontaniczny sprzeciw.  No bo jak to – tyle pracy zniszczyć na koniec jednym ruchem? Niezgodnie z ideą mandali robimy fotograficzną dokumentację swoich dokonań. Ja dodatkowo proszę każdego  o zdjęcie pracy z bosymi stopami autora. I już niesiemy nasze dzieło na brzeg rzeki. Albo energicznie powierzamy je powietrzu. Jeśli zaś stworzyliśmy je bezpośrednio na ziemi, pozostawiamy tam własnemu losowi. Do pierwszego deszczu, wichury, dziecięcej bieganiny.
 
Dodaję jeszcze kilka słów o odmienności tego prochu, któryśmy zbierali na początku i tego rozsypanego na końcu. Wspominam o duchu miejsca. O relacji natura – kultura. I zawsze jest to świetna zabawa. Polecam.

Brak komentarzy: