piątek, 25 października 2013

Narrow roads


Wpadły mi w rękę zdjęcia z 2007 roku, z naszej z Murray’em wyprawy rowerowej na wschód. Przypomniałem sobie, że napisałem był już o tym i chyba nawet wrzuciłem na bloga. Ale, kiedy zacząłem szukać, nie znalazłem nic, ani śladu. Coś jednak w tamtym przedsięwzięciu było ważnego, co każe mi przywołać ową rowerową peregrynację.
                                     
Przyszło mi wtedy do głowy, że chciałbym skorzystać z okazji pobytu w Warszawie Joasi i Murray’a i oderwać ich na chwilę od siebie, zabierając Mu na jakąś rowerową rajzę. Znając jego zainteresowanie teatrem i moją słabość do wschodnich rubieży naszego kraju, wymyśliłem, że pojedziemy dookolnie z Warszawy przez Białowieżę do Supraśla by znaleźć się  w tomaszukowym Wierszalinie, a potem do Białegostoku, skąd pociągiem do Warszawy.

                                                      

Fatalna droga wyjazdowa z Warszawy kazała nam wsadzić rowery do „elektryczki” i wylądować w Tłuszczu jako punkcie startu. Stamtąd pojechaliśmy do Bojan, kuszących urokliwym i gościnnym domem letnim Anieli Korzeniowskiej. Legenda głosi, że ofensywa II Armii Wojska Polskiego sprawiła, że tam właśnie przespał jedną noc Marszałek Konstanty Rokossowski, choć na pewno nie na zaproszenie właścicieli. Jednak nie ten wątpliwy historycznie fakt czyni Bojany tak urokliwymi. Bardziej już przepyszne ciasta i kieliszek domowej wiśniówki na podwieczorek, interesujące towarzystwo i niebanalne rozmowy na tarasie.
                                                       
Pięknie się nam jechało na wschód aż do Hajnówki, gdzie z kolei czekał na nas Jarek Perszko, artysta rzeźbiarz, a przede wszystkim serdeczny i wspaniały druh, który zawiózł mnie kiedyś do Zbąszynia na Festiwal „Eksperyment”. Zanim wszak padliśmy sobie w objęcia, Murray niefortunnie zahaczył pedałem o wysoki krawężnik i przewrócił się, raniąc kontuzjowane rok wcześniej kolano. Jakby tego było mało pierogi w knajpie okazały się niestrawne. Drastycznie wręcz objawiło się to nocą, którą spędzaliśmy na działce Jarka. Krótko mówiąc nie spaliśmy obaj, a rano obaj nie nadawaliśmy się do kontynuowania podróży. Uratowała nas moja Najdroższa, przyjeżdżając moim samochodem z bagażnikiem rowerowym na dachu i odwożąc zbolałych do Warszawy.

Owe trzy dni zapisały się jednak niezwykle w pamięci nas obu. Ja robiłem po drodze sporo zdjęć, dokumentując podróż. Kiedy przyniosłem Murray’owi i Joasi odbitki, mój kompan wyciągnął notes i ujawnił swoją dokumentację naszych peregrynacji. Nic nie zdradzając przede mną, pisał po drodze krótkie haiku inspirowane tym, co przynosiła podróżna rzeczywistość. Mieliśmy więc zapis dwóch mediów. Postanowiłem je połączyć i zmajstrowałem „książkę” w jednym egzemplarzu. Wiersze wydrukowałem na przezroczystej folii, tak, że nakładają się na zdjęcia. Aby uwyraźnić tekst, trzeba podłożyć pod folię białą karteczkę. Dzielimy się tą książeczką, kiedy mamy okazję się spotkać. Czasem leży u mnie na półce, a czasem w ich domu w Aukland. Należy do nas obu. Korzystając, że mogę po nią sięgnąć, pstryknąłem na szybko fotki i nimi uzupełniam tego bloga.
                                              
                                               
                                               
                                               
                                               
                                               
                                               
                                               
                                              
                                               
                                               
                                              
                                               
                                               
                                               
                                              
                                               
                                               
                                               
                                               
                                               

                                              
                                               
                                               
                                               
                                               
                                             
                                             
                                              

                                               

Nowym dowodem ważności naszego rowerowania jest tomik poezji Murray’a wydany w Nowej Zelandii pod tytułem „Trzy podróże”. Jedna z nich to ta nasza, zatytułowana „Wąskie drogi na wschód”. Miło.
                                                      
                                                         

Przy okazji muszę odnotować ciekawą konstatację. Czasem spotykamy się z propozycją interpretacji wiersza. W szkole szczególnie. Otóż, jako nieświadomy, ale jednak świadek powstawania owych haiku, jestem w stanie zrozumieć je w pełni. Wiem, co je inspirowało i co wyrażają.  A przecież są znakomite i dla niewtajemniczonych odbiorców. 
                                            

Brak komentarzy: