Zaraz potem rozległo się natarczywe pukanie do
drzwi. „Listonosz”- pomyślał. Pokwitował odbiór przesyłki. Wrócił na fotel. „A
jednak”- mruknął do siebie.
6. Wiecznym piórem pisze się zdecydowanie inaczej, niż długopisem. Bardziej posuwiście. Gładziej. Wyraźniej też zaznacza się charakter pisma. Patrzę, jak litery wyskakują spod koniuszka złotej stalówki, jakby wypływały wraz z atramentem z małego pojemniczka ukrytego wewnątrz srebrnego cylinderka. Za oknem mrok. Na zegarze pół do siódmej. Zęby systematycznie miażdżą resztki pestki z dyni. Cisza. Jakby nic ważnego się nie działo. Jakby w okolicy spalonego młyna nigdy nie pojawił się żaden pies. ...
Nie pamiętał, kiedy przestał zwracać uwagę na
upływ czasu. Już dawno jego całą świadomość wchłonęła snująca się nerwowym
charakterem pisma opowieść. Gdzie był on sam, gdzie obrazy wyrwane pamięci, a
gdzie czysta fantazja, już nie miało znaczenia. I mogło nie mieć, dopóki nie
poczuł, że w głowie zabrakło kolejnego zdania. Skończył się atrament w jego
wiecznym piórze. Podreptał do kuchni nastawić czajnik.
7. Natalia zawsze lubiła czytać. No może ostatnio nie rwała się do książek tak ochoczo, jak dawniej, ale wciąż były dla niej przestrzenią fascynującą i bezpieczną. Nie natrafiła w nich dotąd na informację, że Leonardo da Vinci utożsamiał postrzeganie z istnieniem. Stąd blisko już było do „Czytam więc jestem”. No bez przesady, pomyślała Natalia. ...
„Doczytam jeszcze tylko do końca tej strony” –
pomyślała ziewając. Zgasiła lampkę, ale sen odpłynął jak szara chmurka. Leżała
przez chwilę w ciemności. Ogarnął ją niepokój. Zapaliła światło, poprawiła
poduszki, sięgnęła po książkę i zajrzała na ostatnią stronę. Nie znalazła
numeru. Na poprzedniej przeczytała – 433.
8. Powoli, wyraźnie i niezbyt głośno czytała pani Jadwiga książkę siwowłosemu pensjonariuszowi. Niewiele już brakowało mu do wyśpiewywanych wszystkim stu lat. Oddychał płytko i słuchał, otwierając co jakiś czas oczy jakby kontrolując czytającą. Wiem, co to był za tekst. Przysyłał mi go kilka lat temu w odcinkach. Opowiedział w nim kawał swojego życia. A teraz sączyło się to życie z szelestem w jego uszy jak kroplówka. Skupiona na czytaniu pani Jadwiga nie od razu spostrzegła, że jej podopieczny już jakiś czas temu przestał otwierać oczy. ...
Niby jak się tak długo żyje, to zawsze
nazbiera się sporo doświadczenia, myślała Jadwiga ścieląc łóżko. Ale ten, to
naprawdę przeżył niemało. Nieźle musiał kombinować. Wprawnie zawinęła
prześcieradło pod materac. Daliby takie z gumką, byłoby łatwiej ścielić,
oderwała się od rozmyślań o zmarłym rano pensjonariuszu. Tyle mu się naczytałam
tych jego wspomnień, że mogłabym o nim w telewizji opowiadać. Wygładziła świeżo
obleczoną kołdrę, poklepała poduszkę i ruszyła ku drzwiom. Ciekawe, kto mi się
teraz trafi, pomyślała gasząc światło.
9. Spać, spać, spać, wołało w niej wszystko. Nie wstawała do nowego dnia. Wstawała po wczorajszej nocy. Wiedziała, że z fajerwerków zostały osmalone tekturowe rurki i bezsensowne patyczki stateczników. ...
Przecież nie tak miało być. Przecież wszystko
miało być inaczej. Patrzyła przed siebie pustym wzrokiem. Nie widziała tamtego
pełnego uroku zakątka sprzed lat, ani dymiącego jeszcze pogorzeliska. Wola
boska, powiedziałaby babcia Stasia. Ale babci Stasi już od lat nie było na
świecie.
10. Lelo był jako dziecko trochę męczący. Jakiś taki stary malutki. Nie lubił innych dzieci i one za nim nie przepadały. No bo jak tu lubić takiego grubawego lamusa, który niczym się z nikim nie podzieli i drze się w kółko w kierunku otwartego balkonowego okna na trzecim piętrze – proszę pani! Proszę pani...dokąd pomoc domowa nie wyjrzy na balkon żeby usłyszeć: pani mi rzuci łopatkę! ...
Wyszedł na balkon. Maj szalał zielonością.
Rozpanoszył się po całym podwórku. Poprzesłaniał szczelnie okna sąsiadów. Jakże
miałbym nie czuć się tu u siebie, pomyślał i uśmiechnął się.
11. Aż go w środku nosiło, jak słyszał dobrą muzykę taneczną. Dotkliwie żałował, że nie potrafi tańczyć. Nigdy nie udało mu się wytrwać do końca na żadnym kursie tańca. Wiedzy i wyobraźni wystarczało zaledwie na kilka pierwszych taktów, a potem już nie wiedział, jak się nie pogubić. Jak pokierować partnerką, w lewo, czy w prawo. Pozostawała bezradność i kompromitacja. ...
Do listy podziękowań dołączył nazwisko Wima
Wendersa i tytuł jego filmu „Pina”.
12. Była na podwórku jedna Marysia, co jak chłopaki ją zobaczyli, to zaraz biegli do niej i prosili: „Marysia, pokaż śliweczkę”. Wzbraniała się milcząc, a wtedy oni ośmielali ją ściągając swoje majtki i ukazując bez żenady to, czego brak chcieliby u Marysi potwierdzić. Owo oczywiste wymaganie wzajemności działało niezawodnie i wreszcie mogli na ułamek sekundy nacieszyć wzrok widokiem marysinej śliweczki. Upojeni zwycięstwem, pędzili ze śmiechem do piaskownicy. ...
Lodowate podmuchy rozwiewały resztki nadziei
na miły słoneczny poranek. Patrzyła przez okno na bezlistne jeszcze gałęzie
targane wiatrem. Trzeba się zbierać. Jak zawsze. Oby jak najdłużej. Dokąd sił
wystarczy.
13. „Uwierzyła, że jest mądry, że jest doświadczony, że wie wszystko. Uznawała przewagę jego lat za sensowne uzasadnienie tego, co się teraz z nimi działo. Nie musiała szukać dowodów. Wstając z łóżka zachwiała się i z wyczerpania i z oszołomienia miłością, jakiej nigdy wcześniej nie doświadczyła.” Piotr odłożył pióro. Co ja piszę, pomyślał ze zdziwieniem. ...
Jeszcze nie całkiem do końca, ale już niemal
był pewny dla kogo odważył się to pisać. A może raczej dlaczego to pisał. – Na
jedno wychodzi – pomyślał i rozchmurzył się.
14. Jeśli jest kres, jeśli jest jakieś jutro, którego wcale nie będzie, to fascynujące wydaje się też całkowite niebycie w świadomości całego jutrzejszego świata. Czy ta godzina za dwadzieścia siódma na zegarze przed moimi oczami, może już dziś zawierać za dwadzieścia siódmą jutrzejszego poranka? I ten pokój, pełen książek, jest tu już jutro i pojutrze, którego przecież jeszcze nie ma? Zatem co jest, a czego jeszcze nie ma w przyszłości? ...
Nagle zapragnął narysować ten tajemniczy
mechanizm – wagę godną szkiców Leonarda, której lewa szala dźwiga całą
ogarnialną przeszłość, a na prawej spoczywa nieobleczona w żaden kształt
przyszłość, utrzymując dziubki z obu stron idealnie naprzeciw siebie.
15. Kiedy Janusz poznał Jacka, nie było mnie jeszcze na świecie. Kiedy się urodziłem, Janusz dalej znał Jacka, choć nigdy więcej już nie miał go spotkać, więc raczej wiedział tylko o jego istnieniu gdzieś tam, w Paryżu. I ja o Jacku od Janusza coś wiedziałem. Jak poznałem Martę, to razem z nią spotkałem Jacka. On wcześniej o moim istnieniu nie wiedział. Chciałem go potem jeszcze spotkać, lecz nie było mi dane. Umarł. Janusz też umarł. Marta wyjechała. Zostało mi po Jacku imię, bo to przyjaźń Janusza i Jacka sprawiła, że tak się właśnie nazywam. ...
Z biegiem lat wracałem coraz bardziej do
siebie. Powroty zyskały znakomitą przewagę nad wyjazdami. Pamiątki z podróży
blakły jeszcze zanim zostały kupione. Owszem, świat dalej cieszył, ale już
cieszyć nie musiał. I tak było dobrze.
16. Zapaliła się na Adamiaku kołdra od peta, który wypadł mu z ust, kiedy zasnął zamroczony wódką. I byłby zadusił się i spłonął nieszczęsny, gdyby nie kot, który zamknięty w izbie, mimo ognia skoczył Adamiakowi na pierś i darł mu skórę pazurami, aż ten się obudził i stłumił pożar. Chyba pan za to pomnik kotu postawił, panie Adamiak. Może bym i postawił, ale zabiłem sukinsyna, jak mi na Wielkanoc szynkę zeżarł. ...
Spojrzał na półkę. Jego uwagę przyciągnął
tytuł niewielkiej książeczki Ernesto Cardoso „Druga śmierć kota”.
17. „Mój ojciec powiedział, że był poprzednim chłopakiem pana dziewczyny”. Faktycznie, był, ale nie mogłem jej powiedzieć, że ona była już moją dziewczyną zanim on przestał być jej chłopakiem. ...
Popatrzył jeszcze raz na jej profil na
Facebooku. Dłuższą chwilę wpatrywał się w zdjęcie znajomej twarzy, po czym zamknął
komputer.
18. Oczywiście, nikt mu nie uwierzy, że najpierw napisał, a niedługo potem przeczytał w książce Claude Burgelin’a o George’u Perec’u – „...pisać znaczy tylko pisać, stawiać litery na białej kartce”. Jedynie w ten sposób można sprawić, aby „coś się poruszyło: coś się porusza i zostawia ślad, krętą linię atramentu na papierze, kreski grube lub cienkie”. Najbardziej płodne wieloznaczności i sprzeczności pisarstwa Pereca kryją się w napięciu, jakie powstaje pomiędzy znakiem słowa – z równą wirtuozerią przemieniającego się w labirynt, jak i przestającego nim być (szczerość i szachrajstwo w pełnym pomieszaniu) – a śladem słowa, które, powracając do swych źródeł, odsłania się, wcale się nie poddając." ...
Coraz bliższa mu była recytacja. Głos
sterowany wyobraźnią z jednej strony,
a realiami przekazywanego tekstu z drugiej. Interpretacja, która dokonuje
karkołomnej próby przetworzenia zapisanej rzeczywistości, wrzucając tamten
świat lawiną uporządkowanych dźwięków w ten tu, rozedrgany wibracją własnej
realności. Trzeba więcej czytać na głos, zdecydował.
19. “Smile, while you sail, said a snake to the snail. But the snail didn’t smile and got drowned in a while.” Aniela uważa, że może też być “said a snake to a snail”, albo „said the snake to the snail”. W zasadzie „said a snake to the snail” też jest dobrze. ...
Chyba się poddam, pomyślał. Poczytam
sobie Barańczaka.
20. Gdybym tęsknotę miał wyrazić linią, rysowałbym trójkąty. A jeszcze lepiej kształtowałbym je z drutu. Niezbyt cienkiego. Co najmniej 5 mm średnicy. Powinny wisieć na cienkich niteczkach i obracać się powoli. Może ich być dużo i nie muszą być tej samej wielkości. ...
Spojrzał na szafę. W głębi, za
innymi rzeźbami stała druciana konstrukcja misternie posplatana w kształt
Piety. Miała być kiedyś oblana gipsem. A może miała pozostać ażurowa. Tego się
już nie dowiemy.
21. W niedzielę, letnim popołudniem, balonik lżejszy od powietrza zerwał się z uwięzi i poszybował w górę. „Do widzenia, baloniku”, - wołało dziecko. Na balkonie pojawił się człowiek z lornetką. Obserwował. Ja również, idąc, nie odrywałem wzroku od maleńkiego punkcika. Nagle wpadłem na wielki głaz leżący na środku drogi. Trochę zabolało. Balonik ciągle był widoczny. I tak, spontanicznie, choć na moment, zawiązało się stowarzyszenie do walki z przyziemnością. Ale to było dawno temu, jeszcze zanim poznałem Jacka. ...
Dokąd
zmagał się tylko z narastającym zmęczeniem, nie opuszczał go entuzjazm i radość
z podjętego wysiłku. Teraz przyszło mu walczyć z wiatrem i z chwili na chwilę
uświadamiał sobie, jak daremną jest ta walka. Na nic nie zdała się zacięta,
desperacka nieustępliwość. Łódź przestała słuchać się wiosła. Teraz rządził nią
wiatr i wartki prąd rzeki. Byle udało się szczęśliwie dobić do brzegu i
skończyć całą tę eskapadę. Udało się. Ale rano zmienił zdanie. Wsiadł do łódki
i płynął dalej. Przecież musiał dopłynąć do końca.