wtorek, 3 maja 2016

Różne sztuki na podwórku

Gdyby nas Mark Jenkins nie nauczył owijać się taśmą klejącą, nie wpadłbym na pomysł, żeby zrealizować przestrzennie moje umiejętności latania nabyte we śnie. Jak już dawniej pisałem, wiem dobrze jak wznieść się w powietrze. Bez trudu zatem udało się zilustrować figuralnie trzy fazy owego szybowania. Rok bez mała temu pojawiły się w moim pokoju trzy postacie w typowym dla mnie przyodziewku i czekały, aż przychylność aury i harmonogram moich zajęć, pozwolą na ich wyeksponowanie w przestrzeni.
                                      

                                

Przygotowane w zamyśle na tegoroczną edycję festiwalu Eksperyment, dlaczego nie miałyby na jedno popołudnie pojawić się na naszym mokotowskim podwórku? Wystarczy rozciągnąć linę od konstrukcji śmietnika do komina na przeciwległym budynku i zaczepić do niej kolejno mnie startującego, wznoszącego się i wreszcie szybującego wysoko w powietrzu.

Jasne, że sam nie podołałbym takiemu wyzwaniu, ale mego syna Nikodema sprawa bynajmniej nie przerosła. Nie bez trudności, walcząc z czasem, oporną kłódką od włazu na dach, skłębioną liną, która okazała swą słabość pękając, w końcu udało się nam, a głównie jemu, zawiesić figury nad ziemią.

                           
                           
                           
                          
                          

Nie były one jedyną atrakcją wieczoru. Niedawno przyszedł mi do głowy pomysł na performens, ilustrujący naszą szamotaninę w coraz bardziej skłóconym politycznie społeczeństwie. Poczułem przymus zademonstrowania swojej bezradności wobec owej polaryzacji. Rozpiąłem między drzewami linę do chodzenia /slackline/ i próbowałem po niej stąpać, dodając sobie stopniowo symboliki patriotycznej biało - czerwonym kapeluszem, takimiż butami i rękawiczkami, a gdy i to nie pomogło, chwyciłem długi drąg ułatwiający utrzymanie równowagi. Owinąłem go biało i czerwono, by dalej spadać bezradnie z liny.

                           
                          
                           
                            

Kiedy na obu jego końcach pojawiły się ostrza kos osadzone na sztorc, by do samego Bartosza Głowackiego udać się po patriotyczne wsparcie, okazało się, że przy tak dramatycznej fazie konfliktu, tym bardzie nie da się nigdzie dojść po linii podziałów. Złamałem więc drąg o kolano, odrzuciłem kosy i symbole patriotyczne i dołączyłem do widzów w cywilnym ubraniu. Przecież każdy musi jakoś iść przed siebie po swojej równoważni.

                       

Nie to, żebym nie reagował pozytywnie na różne propozycje władz. Jest na przykład zalecane obecnie, by przywracać wierny obraz doniosłych wydarzeń chlubnej historii naszego narodu. Potęga, którą można symbolicznie przywołać i która nikomu w kraju nie jest obca, jawi się w pełni w grunwaldzkiej wiktorii. Udało mi się znaleźć wcale ładną reprodukcję matejkowej "Bitwy" i przykleiłem ją na ścianę mojej Śmietnikowej Galerii.

                        

Kłębowisko bitewne pięknie zagrało nad kłębowiskiem słabo posegregowanych odpadów i można tylko pomyśleć o stadach wron, które na śmieciowe wysypisko przybywają równie gromadnie jak na bitewne pobojowisko. Dla równowagi atrystycznej dodałem dwa piękne kolorowe rysunki Egona Schiele.
Odnowiliśmy też czarny kwadrat na białym tle przywołując 101 rocznicę jego namalowania przez Kazimierza Malewicza.
                        
                           

Kolejnym wydarzeniem wieczoru była wystawa foto-dźwiękowa Doroty Bąkowskiej-Rubeńczyk pt. "13 kroków nad Wisłą". Planszom ze zdjęciami towarzyszył utwór muzyczny skomponowany przez autorkę.

                             

Dźwięki owe uzupełniały interesująco pozornie statyczne tryptyki trzynastu fotograficznych ujęć chodnika pod stopami, płynącej wody i odległego drugiego brzegu. Tylko na tych ostatnich obrazach jawiła się wyraźnie zmiana planu - ślad przemieszczania się w przestrzeni. Odwrotnie do tarczy zegara, na której zmiana najbliższa, sekundowa, jest zauważalna w ruchu wskazówki, a te dalsze dotyczące minut i godzin zdają się oku nieruchome.

Ruchu zresztą na naszym podwórkowym święcie tego wieczoru nie brakowało, a to za sprawą mojej wnuczki Agatki i jej licznych koleżanek. Świeżymi kolorami zaświeciły pieńki.

                        

Murek piaskownicy został zastawiony przygotowanym poczęstunkiem.

                           

Tradycją takich wydarzeń jest, że "nasze" budki warzywne nie szczędzą owoców i napojów, a cukiernia Kryś obsypuje nas słodkościami.
                            

Przybyła licznie publiczność nie szczędziła pozytywnych recenzji naszemu podwórkowemu mini festiwalowi. Ślad tego wieczoru, poza dokumentacją fotograficzną Włodzimierza Okońskiego, można znaleźć w reportażu red. Jakuba Tarki w radiowej Trójce. http://polskieradio.pl/.../1612923,Być-razem-reportaż-Jak...

Brak komentarzy: