Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Zbąszyń. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Zbąszyń. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 20 września 2011

Chyba, że



„Chyba, że”, wystawa Jacka Bąkowskiego i Doroty Bąkowskiej Rubeńczyk w Galerii 2b+r, otwarta 17. 09 do 25.10.
Kiedy wśród januszkowych kaset filmowych odkryliśmy siedem maleńkich notesików 7.5x5.5 cm, od razu poczuliśmy, że będą tematem twórczej interpretacji. Jeden był zupełnie pusty, pozostałe kryły osobiste zapiski z przełomu lat 1960/70. Kryły dosłownie, bowiem oprócz miniaturowego wymiaru i gęstego pisma, zawierały wyraźną instrukcję wypisaną drukowanymi literami na wewnętrznych stroniach okładek: NIE CZYTAĆ BEZ UPOWAŻNIENIA, CHYBA ŻE ZDECHNĘ.
Fragment tego zalecenia posłużył za tytuł wystawy „ Nie czytać... chyba, że”,  w końcu zredukowane do samego „Chyba, że”.
                                      
Problemem w znaczeniu zadania do rozwiązania, było znalezienie sensu zaprezentowania tych zapisków w przestrzeni publicznej. Samo rozwiązanie znaleźliśmy w ich treści. Dotyczyła okresu życia Janusza, w którym zmagał się z poważnym problemem. Tym razem w znaczeniu – kłopotem i trudnością. Było nią staranie o pełnoprawne zaistnienie w świecie sztuki kogoś, kto formalnie jest „człowiekiem z ulicy”. Janusz był samoukiem, artystą intuicyjnym i przez to obarczonym wewnętrzną niepewnością z jednej strony i pasją tworzenia z drugiej. Drzwi do owego świata poczęły  otwierać się właśnie w tamtych latach, przy wydatnej pomocy współpracującej z Januszem,  Jagody Przybylak i jej kontaktom ze środowiskiem artystycznym.
Kolejnym problemem był fakt, że bractwo artystyczne poza pięknymi fasadami, ma też swoje wstydliwe przestrzenie. Przed tymi drugimi Janusz bronił się kategorycznie. Nade wszystko cenił pracę nad kolejnymi projektami. Nawet ich ujawnianie szerokiej publiczności znosił z trudem. Odchorowywał każdy swój wernisaż. Jego ideałem było  tworzyć w zaciszu pracowni i czekać, aż ktoś kiedyś odkryje wartość tych dokonań. Stąd idolem stał się dla niego Wacław Szpakowski, który „katalog linii rytmicznych” tworzył potajemnie i wkładał do szuflady, a ujawnione po śmierci artysty dzieło, zaskoczyło i zadziwiło całe środowisko swoją wartością.
Jeśli ukrywanie i  ujawnianie, żmudna codzienność i doniosłość niektórych chwil, mrówcza praca i powstawanie dzieła są istotą tych zapisków, to nasza wystawa miała na tym właśnie się skupić.
Powstały więc fotografie miniaturowych zapisków w skali 1x1, ale tylko tych stron, które upływ czasu pozbawił czytelności.


Natomiast 10 wybranych kartek czytelnych zostało powiększone do wymiarów 60x90 cm i wydrukowane dwustronnie na transparentnej tkaninie, przez co zapiski nałożyły się na siebie tracąc czytelność.

                                               
Część wizualna wystawy została dopełniona przestrzenią dźwiękową autorstwa Doroty Bąkowskiej Rubeńczyk. Tworzą ową przestrzeń nakładające się na siebie głosy Janusza opowiadającego o sobie, Jacka i Doroty próbujących odczytywać zapiski Janusza i utworu muzycznego Doroty „Napisy końcowe”. Tu nie tyle czytelność, co słyszalność ulega opisanemu wyżej procesowi.
Wystawa „Chyba, że” jest drugim już projektem poświęconym osobie Janusza. Pierwszym był „Tu mieszkał mój Ojciec” pokazany w Zbąszyniu w 2010 r. Oba przygotowali wspólnie Jacek, jego syn i Dorota, wnuczka. Dorota jest też autorką przestrzeni dźwiękowych do innych projektów Jacka i Janusza.  Wydaje się to być przekonującym dowodem wyjątkowo silnego oddziaływania jego twórczej osobowości. Wiedzą zresztą o tym wszyscy, którzy mieli okazję Janusza spotykać. 

                                         fot. Jagoda Przybylak















sobota, 1 stycznia 2011

„Eksperyment”


Tygodniowe święto sztuki. W bogatej międzynarodowej obsadzie. W niewielkim mieście Zbąszyniu.   Nie znajduję obiektywnej miary dla tego fenomenu. Mam osobistą. Emocjonalną.
 
/Nasko Trifonow, Dorota Bąkowska-Rubeńczyk/

Trafiłem tam przez Jarka. Jarosława Perszko, rzeźbiarza z Hajnówki. Ale najpierw Jarek trafił do mnie do szkoły z warsztatem – odlew wnętrza dłoni. Nalewał uczniom gips na dłoń, gips zastygał i potem oglądaliśmy niezwykłe mini-krajobrazy na wystawie w warszawskim CSW Zamek Ujazdowski.Zaraz zapragnąłem zrobić wspólną wystawę z Jarkiem i pokazać „Linię mojego losu”, która też urodziła się z wnętrza dłoni. „Spotkajmy się w Zbąszyniu -  zaproponował – tam Kasia i Irek Solarkowie robią fajny festiwal sztuk
                                     
                                       /Agnieszka Graczew-Czarkowska, Ireneusz Solarek/
   
Pojechałem. Zachwyciłem się. Zbąszyniem. „Eksperymentem”. Solarkami.  Zachwyt to niewłaściwe słowo. Raczej radość. Wyjątkowa sytuacja. Spotykasz kogoś i od razu czujesz bliskość. Przyjemność obcowania. Szczerość i bezpieczeństwo. A do tego jeszcze dochodzi moc. Osobista – twórcza i społeczna – organizacyjna. Odbyło się już 10 edycji festiwalu. Zjeżdżają nań artyści z całego świata. Na własny koszt. Mają zapewniony przez tydzień dach nad głową i trzy posiłki dziennie. Przywożą sztuki różne. Muzykę, teatr, performance, instalacje, rzeźby, grafiki, obrazy, słowo.
 

/Andreas Widmer/
 
 
/Maria Teresa Mayer/
 
 /Katarzyna Kutzmann - Solarek,  Agnieszka Graczew - Czarkowska/ 

Uczestniczyłem w ostatnich 4 edycjach. Z pierwszego pobytu została wyrysowana na suficie sali starego dworca „Linia mojego losu”. Nikt nie odnawia ścian starych dworców, więc linia wciąż wije się ponad używanymi meblami pochodzenia zagranicznego sprzedawanymi tam na codzień.
Początek lipca. Zazwyczaj gorący. Artyści i ich sztuka wypełniają miasteczko. Są barwni. Uśmiechnięci. Swobodni. Wśród nich uwijają się wolontariusze. Młodzi. Pomocni. Radośni. I fantastyczni ludzie z obsługi technicznej. Wszyscy! Wszystko daje się załatwić. Nie ma sprawy – to odpowiedź na każdą prośbę. I uśmiech.
                                        
 
/Bartek Łata, Damian Andrzejewski/
 
Mnóstwo wydarzeń ma miejsce każdego dnia. Krzyżują się różnojęzyczne rozmowy. Przy posiłkach. Na ulicy. W miejscach przedstawień. Ogrom serdeczności. A Kasia i Irek kręcą się po terenie spokojnie. Doglądają. Otwierają wystawy. Czuwają.
I się dzieje. W Centrum kultury, w Muzeum, na dworcu, w kościele, w Sali parafialnej, w kinie, w Galerii Baszta, na ulicach, nad jeziorem, w parku. Wszędzie coś. Wszędzie kolorowi ludzie. Wszędzie uśmiechy. Wszędzie sztuka.
 
                                        
                                                        /Nasko Trifonov/
                                               

                                                                     /Isabela Cuesta/

Z Polski, Niemiec, Francji, Holandii, Hiszpanii, Portugalii, Wielkiej Brytanii, Bułgarii, Czech, Rosji, Kazachstanu, Turcji, Włoch, USA, Brazylii, Wenezueli i Bóg wie skąd jeszcze. Aż się w głowie kręci. Tylu ciekawych ludzi. Niebywałe.
A ostatniego dnia odbywa się wielkie wspólne wydarzenie – finał Festiwalu. Zostaje moc wrażeń, sporo dokonań, dużo dobrych kontaktów i czekanie na ciąg dalszy.

Chwała Solarkom !