piątek, 15 lipca 2016

Latanie w Zbąszyniu i w Sokołowsku





 Zabrałem z pokoju moich Trzech dzielnie fruwających pod sufitem, zapakowałem na bagażnik i powiozłem na Festiwal Experyment do Zbąszynia. Na oderwanie się od ziemi musieli czekać cierpliwie aż trzy dni, a to za sprawą wichury, która przez dwie doby szalała nad regionem łamiąc drzewa i zrywając dachy. W końcu ucichła i niebo stanęło przed nami otworem. Jak sugestywna okazała się owa instalacja, niech świadczy fakt, że nazajutrz po otwarciu tego epizodu festiwalowego, pod wieczór, policja odebrała telefoniczną informację, że w parku ktoś się powiesił. Owszem, policja przyjechała i potwierdziła wiszenie naocznie.

                              

Dalsza peregrynacja odbywała się w wersji nas trzech w środku auta, a jeden na dachu. W Sokołowsku montowałem instalację sam i zatęskniłem za Jonaszem, który tak sprawnie zawiesił wszystko w Zbąszyniu. Uwinąłem się wszak w cztery godziny i sprawiłem sporo zamieszania w kocim świecie, to koty bowiem spoglądały w niebo z silnym niedowierzaniem. Muszą się przyzwyczaić, bo teraz będę fruwał tu, w siedzibie Fundacji In Situ., na łące przed tarasem willi Różanka.
           
                         

Tekst towarzyszący wystawie przytaczam raz jeszcze, bowiem pamięć mięśniowa wznoszenia się nad ziemię nie opuszcza mnie ani na chwilę i czuję się niemal dyplomowanym ekspertem latania.
          
                                

Latanie
 
Najpierw biegniesz. Niezbyt szybko. Równo i sprężyście. Starasz się, by skoki były długie.
 
                            

A potem, wielkim wysiłkiem mięśni i woli, coraz bardziej oddalasz moment kolejnego odbicia. Trzy metry.. cztery ... pięć..... Jeszcze jedno odbicie i zaczynasz szybować. Nie, wcale nie szybować. Lecisz ledwo, ledwo nad ziemią i nieprawdopodobną koncentracją woli i wysiłkiem całego ciała starasz się wznieść wyżej. Czujesz brutalnie bezwzględną siłę przyciągania. Napinasz wszystkie mięśnie do ostateczności. Powoli zyskujesz kolejne centymetry. Jeszcze pół metra, jeszcze metr. I nagle, kiedy już dobre pięć metrów dzieli cię od ziemi, moc opadania znika. Już przestałeś ważyć. Lecisz przed siebie, wznosisz się lekko, ogarnia cię poczucie błogości. Bezskrzydła swoboda. Szybowanie. Bez obaw. Radośnie.
 
                                                                 

Ale uważnie. Zważasz na potencjalne przeszkody. Przewody linii elektrycznych, wysokie budynki. Wiesz, że gdybyś wylądował na dachu i zapragnął lecieć dalej, musiałbyś wziąć rozbieg i być gotowym na nowy wysiłek niespadania po odbiciu się od krawędzi. Ale mniejszy niż przy starcie z ziemi. Najważniejsza jest wola i gotowość do lotu. Determinacja i bezstrach.

                           

 
 
Spotkałem już kogoś, z kim udało mi się wymienić uwagi o technice latania. Wiem, że nie jest czymś wyjątkowym śnić, że się szybuje w powietrzu.

                        

Nie jest?

1 komentarz:

Unknown pisze...

Dzisiaj też latałem wzdłuż Świętokrzyskiej od Nowego Światu, potem skręciłem na Plac Powstańców Warszawy. Tu spadłem – samolot przeleciał nad moim domem.