Wpadły mi w rękę zdjęcia z 2007 roku, z naszej z Murray’em
wyprawy rowerowej na wschód. Przypomniałem sobie, że napisałem był już o tym i
chyba nawet wrzuciłem na bloga. Ale, kiedy zacząłem szukać, nie znalazłem nic,
ani śladu. Coś jednak w tamtym przedsięwzięciu było ważnego, co każe mi
przywołać ową rowerową peregrynację.
Przyszło mi wtedy do głowy, że chciałbym skorzystać z okazji
pobytu w Warszawie Joasi i Murray’a i oderwać ich na chwilę od siebie,
zabierając Mu na jakąś rowerową rajzę. Znając jego zainteresowanie teatrem i
moją słabość do wschodnich rubieży naszego kraju, wymyśliłem, że pojedziemy
dookolnie z Warszawy przez Białowieżę do Supraśla by znaleźć się w tomaszukowym Wierszalinie, a potem do
Białegostoku, skąd pociągiem do Warszawy.
Fatalna droga wyjazdowa z Warszawy kazała nam wsadzić rowery
do „elektryczki” i wylądować w Tłuszczu jako punkcie startu. Stamtąd
pojechaliśmy do Bojan, kuszących urokliwym i gościnnym domem letnim Anieli
Korzeniowskiej. Legenda głosi, że ofensywa II Armii Wojska Polskiego sprawiła,
że tam właśnie przespał jedną noc Marszałek Konstanty Rokossowski, choć na
pewno nie na zaproszenie właścicieli. Jednak nie ten wątpliwy historycznie fakt
czyni Bojany tak urokliwymi. Bardziej już przepyszne ciasta i kieliszek domowej
wiśniówki na podwieczorek, interesujące towarzystwo i niebanalne rozmowy na
tarasie.
Pięknie się nam jechało na wschód aż do Hajnówki, gdzie z
kolei czekał na nas Jarek Perszko, artysta rzeźbiarz, a przede wszystkim serdeczny
i wspaniały druh, który zawiózł mnie kiedyś do Zbąszynia na Festiwal
„Eksperyment”. Zanim wszak padliśmy sobie w objęcia, Murray niefortunnie
zahaczył pedałem o wysoki krawężnik i przewrócił się, raniąc kontuzjowane rok
wcześniej kolano. Jakby tego było mało pierogi w knajpie okazały się
niestrawne. Drastycznie wręcz objawiło się to nocą, którą spędzaliśmy na
działce Jarka. Krótko mówiąc nie spaliśmy obaj, a rano obaj nie nadawaliśmy się
do kontynuowania podróży. Uratowała nas moja Najdroższa, przyjeżdżając moim
samochodem z bagażnikiem rowerowym na dachu i odwożąc zbolałych do Warszawy.
Owe trzy dni zapisały się jednak niezwykle w pamięci nas
obu. Ja robiłem po drodze sporo zdjęć, dokumentując podróż. Kiedy przyniosłem
Murray’owi i Joasi odbitki, mój kompan wyciągnął notes i ujawnił swoją
dokumentację naszych peregrynacji. Nic nie zdradzając przede mną, pisał po
drodze krótkie haiku inspirowane tym, co przynosiła podróżna rzeczywistość.
Mieliśmy więc zapis dwóch mediów. Postanowiłem je połączyć i zmajstrowałem
„książkę” w jednym egzemplarzu. Wiersze wydrukowałem na przezroczystej folii, tak, że nakładają się na zdjęcia. Aby uwyraźnić tekst, trzeba podłożyć pod folię białą karteczkę. Dzielimy się tą książeczką, kiedy mamy okazję się
spotkać. Czasem leży u mnie na półce, a czasem w ich domu w Aukland. Należy do
nas obu. Korzystając, że mogę po nią sięgnąć, pstryknąłem na szybko fotki i
nimi uzupełniam tego bloga.
Nowym dowodem ważności naszego rowerowania jest tomik poezji
Murray’a wydany w Nowej Zelandii pod tytułem „Trzy podróże”. Jedna z nich to ta
nasza, zatytułowana „Wąskie drogi na wschód”. Miło.
Przy okazji muszę odnotować ciekawą konstatację. Czasem
spotykamy się z propozycją interpretacji wiersza. W szkole szczególnie. Otóż,
jako nieświadomy, ale jednak świadek powstawania owych haiku, jestem w stanie
zrozumieć je w pełni. Wiem, co je inspirowało i co wyrażają. A przecież są znakomite i dla niewtajemniczonych
odbiorców.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz