Dziadek Stanisław wart jest wpisu na blog z dwóch powodów. Po pierwsze umarł, zanim się urodziłem. Mało też dotarło do mnie opowieści o nim. Pewnie za mało się pytałem. Łatwo więc wybrać kilka faktów z niewielkiego ich przygarstka. Po drugie, wśród nielicznych po nim pamiątek, króluje projektor filmowy i pudełko szpul z nakręconymi przed wojną obrazami. Najbardziej jednak intryguje seria sepiowych zdjęć typu legitymacyjnego portretujących Stasia w pozach i minach bliskich Stanisławowi Ignacemu Witkiewiczowi.
Musiał mój dziadek być osobą nie pozbawioną poczucia humoru.
Jakże więc radził sobie z piękną Heleną, mą babką. Jej nie pamiętam nigdy uśmiechniętej, a niewątpliwa uroda bijąca ze starych zdjęć ujawnia wyraźny chłód. Co ich ku sobie pociągnęło?
Dziadek Stanisław miał umysł techniczny i smykałkę do jego wykorzystania. Znał się na maszynach do pisania i aparatach fotograficznych. Założył punkt ich naprawy i konserwacji. W nie byle jakim miejscu. W Alejach Jerozolimskich naprzeciw dzisiejszego Dworca Centralnego. I dobrze mu szło.
Jako specjalista, podjął się też konserwacji sprzętu w firmie prowadzącej kursy maszynopisania. No i tam właśnie Hela uczyła się pisać. Stanisław usłyszał, że maszyna za głośno stuka i stało się. Urodziła się Marysia, moja Mama. I miała cudne dzieciństwo i młodość przy rozkochanym w niej ojcu.
Aż przyszła wojna i zabrała Stasia. Nikt nie znał jego losu wojennego. Pamiętam, że jeszcze w latach 50ych przychodziły listy z Czerwonego Krzyża z Paryża i Londynu, zawiadamiające, że dotychczas jego śladów nie odnaleziono.
Wiele lat później, przez dalekich znajomych doszły strzępy wieści, że został schwytany przez Sowietów pod Lwowem i zabity gdzieś w rowie przy drodze.
Niedawno, przeglądając walizeczkę Heli, dogrzebałem się do dwóch stasiowych patentów. Jeden niewątpliwie dotyczy kołka rozporowego. Jest rysunek i numer. Ach, gdyby tak udało się to udowodnić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz