Kupiony po kilkudziesięciu latach nowy egzemplarz książki potwierdził tylko bezapelacyjne panowanie tego podróżnika stracńca. Dzieliłem zresztą mój podziw dla niego z własnym ojcem, a „Zielone piekło” było i jest jedną z najważniejszych książek mojego życia.
W końcu ubiegłego wieku miałem okazję spotkać niezwykłego człowieka. Piotr Kowalski mieszkał wtedy w Paryżu. Był rzeźbiarzem. Był też architektem. Studiował wcześniej matematykę w IMT. Tam też prowadził przez wiele lat pracownię artystyczną. Swe pomysły artystyczne wywodził z doświadczeń nauk ścisłych. Tworzył we Francji, w Niemczech, USA, Japonii, Brazylii. Z Polski wyjechał jako 19latek razem z armią radziecką zrazu do Niemiec, a wkrótce potem /już bez armii/ do Brazylii i dalej.
W 1999 roku pomagałem organizować jego wystawę w CSW w Zamku Ujazdowskim, tłumacząc niektóre teksty do katalogu. Poznałem wtedy artystę osobiście. I właśnie w trakcie jednego z prywatnych spotkań słuchałem barwnych anegdot z jego życia. Kiedy wszak opowiadał ze swadą, jak nazajutrz po wojnie szlajał się po portowych miastach Ameryki Południowej i siedział kiedyś w jakiejś knajpie pijąc wódkę z młodym Francuzem, który szykował się do wyprawy w Mato Grosso, nie wytrzymałem i przerwałem mu wołając, „zupełnie jakbyś pił tę wódkę z Raymondem Maufrais!”, a on podskoczył na krześle i odkrzyknął do mnie zdumiony „a ty skąd wiesz, jak on się nazywał?!”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz