poniedziałek, 20 sierpnia 2018

Sanatorium dźwięku

Sanatorium to po polsku uzdrowisko. Sanacja to uzdrowienie, Po angielsku "sane" znaczy zdrowy psychicznie a "insane" to mentalnie zaburzony.

                                              
W Sokołowsku odbył się piąty już festiwal "Sanatorium dźwięku", zorganizowany przez Zuzannę Fogtt i Gerarda Lebika w ramach działalności Fundacji InSitu. Brałem w nim udział na doczepkę, poza listą osób oficjalnie zaproszonych. Przywiozłem nienowy projekt "Środek środka", którego integralną częścią są dźwięki skomponowane przez Dorotę Bąkowską-Rubeńczyk, co zdało mi się jakąś przepustką do formuły Festiwalu.

                                          

Sztuka uprawiana przez zdecydowaną większość zaproszonych twórców polega na prezentowaniu dźwięków powiązanych w ciągi nawet godzinne, wydawanych przez lub wydobywanych z rozlicznych urządzeń naszpikowanych elektroniką.

                                                   

Owe koncerty, zazwyczaj odbywają się po ciemku, z minimalnie oświetlonym jedynie
stanowiskiem dowodzenia, wypełnionym kłębowiskiem kabli, aparatów, konstrukcji, przedmiotów, wtyczek, suwaków i setek innych tajemnych obiektów przydatnych w procesie "uzdrawiania dźwięków".

                                            

                                                

Jestem laikiem w kwestii elektroniki i akustyki, a tym bardziej konstrukcji dźwiękotwórczych. Efekty operowania tymi przedmiotami odbierałem wszak otwartymi uszami z pełnym kredytem zaufania dla artyzmu i pomysłowości twórców.

                                                   

Pierwsza refleksja, która się pojawia po Festiwalu, to zdecydowanie lepszy odbiór prezentacji trwających poniżej trzydziestu minut. Z tych sięgających pełnej godziny zdarzyło mi się wychodzić przed czasem, wobec ignorowania przez autorów moich modlitw o rychłe zakończenie spektaklu. Dwa z obejrzanych przedstawień, w których dźwięki uzupełniane były przez rzucane na kinowy ekran wizualizacje procesów dotykania, szarpania i przesuwania czujników sprawiły, że zamykałem oczy zmęczone obserwowaniem drgań, migań, falowań, podskakiwań i opadań jasnych punkcików i plam, siekań jakby deszczowych kresek w dowolnych kierunkach zgodnie z równie niepokojącymi dźwiękami. Mój umysł starej daty czekał z utęsknieniem na pojawienie się bardziej czytelnej kompozycji utworu, choć rozum próbował akceptować dzieło pozbawione owej struktury.

Rozumiem też wzajemne zainteresowanie twórców specyfiką rozwiązań brzmieniowych i technicznych, jak też uważne oglądanie przez bardziej wtajemniczoną publiczność stanowiska operacyjnego po skończonej prezentacji dzieła.

                                           

Czułem się wszak nieustannie jak parweniusz próbujący obserwować przez niedomknięte drzwi i okiennice niejasne obrządki tajnego stowarzyszenia.

                                                                                   
Niewątpliwie było kilka momentów przekonujących moje niewprawne ucho i miło było mi słyszeć, że ci bardziej wtajemniczeni potwierdzali moje opinie.

                                       

Kilkakrotnie namawiałem sam siebie, by odkryć doniosłość innych prezentacji, choć cień podejrzliwości dotychczas mnie nie opuszcza.

                                           

Osobną sprawą jest owo niezwykle urokliwe miejsce Festiwalu wypełnione tłumem blisko czterystu osób w najróżniejszy sposób zaznaczających swą oryginalność.

                                       

Było na co popatrzeć i czego posłuchać.


Brak komentarzy: