Noszę w sobie niezgodę na różnorakie niedomagania, bo wciąż pamiętam, jak to jest, kiedy ich nie ma.
Drażni mnie niedowidzenie i fakt, że wychodząc z domu nie pamiętam o zabraniu okularów. Jednej z par oczywiście, tych do czytania lub tych dla kierowcy.
"Bałagan mi robią krasnoludki nocą", pisał mój ojciec, a kiedy go zabrakło, wszystkie przeniosły się do mnie.
Bardzo nie lubię, kiedy jeszcze robię coś, mimo, że już nie chcę tego robić.
Nie cierpię mieć do kogoś , o coś pretensję, ale jeszcze gorzej się czuję, kiedy ktoś ma ją do mnie.
Nie lubię, jak mi się sznurowadło rozwiąże, nie tylko dlatego, że muszę się schylić, ale że muszę się zatrzymać.
Piwa nie lubię, bo za szybko brzuch wypełnia i usypia.
Nie wyrażam zgody na nogi z waty.
Protestuję przeciwko temu, co się dzieje w odcinku lędźwiowo - krzyżowym kręgosłupa.
Doprawdy męczy mnie chrapanie.
Wciąż nie toleruję surowej cebuli i czosnku, choć to już tyle lat.
Ogromnie nie lubię narzekać.
Czy to aby wszystko?