Sięgam na
półkę, która jest w zasięgu ręki i wyciągam „Krótką historię czasu” Stevena W.
Hawkinga. Coś trzeba poczytać, kiedy się człowiek wyleguje z powodu
niedyspozycji ciała. Skąd ten egzemplarz tam się znalazł, dalibóg nie pomnę.
Wydawnictwo Alfa, Warszawa 1990. Dedykacji żadnej nie ma. Może kupiłem tę
książkę gdzieś na straganie, a może ktoś mi podarował.
Czytam więc sobie od początku, a tu nagle książka otwiera się ochoczo na stronach 110 i 111. A między nimi skarbik niewielki, dwustronny. Radość z niego ogromna. Szukam drugiego borowika, bo przecież wiem, że występują parami. Jest! Między stronami 150 i 151. Dlaczego tyle poruszenia z powodu dwóch starych pożółkłych zdjęć, ukazujących obcych mi ludzi? Na odwrocie pierwszej fotografii są wszystkie nazwiska.
Czytam więc sobie od początku, a tu nagle książka otwiera się ochoczo na stronach 110 i 111. A między nimi skarbik niewielki, dwustronny. Radość z niego ogromna. Szukam drugiego borowika, bo przecież wiem, że występują parami. Jest! Między stronami 150 i 151. Dlaczego tyle poruszenia z powodu dwóch starych pożółkłych zdjęć, ukazujących obcych mi ludzi? Na odwrocie pierwszej fotografii są wszystkie nazwiska.
Więc nie są anonimowi. Pożółkłość, nieostrość, załamania przecinające pejzaż i twarze nie
martwią nic a nic. Przecież to krótka historia czasu. Nie tak dawno temu
siedzieli nad stawem Blediewko. No a jeśli Blediewko, to na pewno nie Mazowsze
ani Wielkopolska.
Helena
Ołubiec, Maria nie Ołubiec tylko Brzezińska, Jan Brzeziński, Helena Kruczyńska,
Władysława Brzezińska, Władysława Brzezińska (macocha), Stanisław Brzeziński,
Jan Kruczyński. Ciągle tam siedzą.
A teraz będą mieli jeszcze przytulisko w
mojej Księdze /patrz wpis NTSPSSNTR/. Będą też jej niewątpliwą ozdobą. Ale nie
sami. Drugie zdjęcie intryguje jeszcze bardziej. Głębiej sięga w mroki czasu.
Najpierw za sprawą osoby pięknie wąsatej, słusznego już przecież wieku.
Jeśli
ma z tamtymi coś wspólnego, to jako nestor jednej, a może i obu rodzin. Pewnie już mocno schorowany, więc nie
dał się namówić na piknik nad stawem Blediewko. Ale niechybnie ma z tamtym nadwodnym miejscem swoje wspomnienia,
choćby i takie „nie do fotografii”. Tego nam wszak nie ujawni.
Wszystko w
tym niewielkim zdjęciu intryguje. Rozmiar legitymacyjny. Jakiemu dokumentowi
jego drugi egzemplarz posłużył? Czy istnieje w jakimś archiwum ów dokument?
Kadrowanie od dołu bardzo nieprofesjonalne, ale portret całkiem zgrabnie
skomponowany. Tylko dlaczego nie centralnie i czemu kołnierzyk koszuli źle
ułożony? Ano, fotograf spodziewał się pewnie,
że w końcu zdjęcie trafi w moje ręce i zadam to pytanie i może nawet uśmiechnął
się do tej myśli dyskretnie.
W Księdze,
pustych kartek coraz mniej i grzbietowi coraz trudniej obejmować pogrubiane
znaleziskami stronice. Stąd i selekcja coraz surowsza. Choć ostatnio nieczęsto
przychodzi mi się schylić po coś ciekawego. Ludziska bardziej się chyba pilnują.
Może i oni wiedzą, na co jestem łasy. Jak ten gość w Muzeum Prado, który
zauważył, że czyhamy na zgnieciony do wyrzutu szkic i pozbył się go dla nas niezauważalnie.
Ale pan
Hawking był szczodry. Wzbogacił swoją opowieść o czasie pięknymi ilustracjami.
Wdzięczny mu jestem niezmiernie.