Posadziliśmy
z Dorotą swoje trójwymiarowe podobizny na murku przy śmietniku jesienią. Miały
posiedzieć przez Święta, a potem przeczekać w piwnicy do wiosny i znowu
zaistnieć na podwórku.
Nie
wzięliśmy pod uwagę chłopców – psotników, którzy rozgrzani piłkarskim
treningiem przy trzepaku, zdecydują sprowadzić nas siedzących na ziemię.
Wracając wieczorem do domu zastałem tylko siebie, z oderwanymi nogami i
naderwaną ręką- zupełnie jak w filmie Tim’a Burton’a. Dorotki nigdzie nie było.
Została porwana. Pozbierałem siebie, posklejałem i znaleźliśmy dla mnie lepsze
miejsce, mniej dostępne i ładniej skomponowane z naszym podwórkowym światem.
Wezwani na montaż zawodowi wspinacze wywiązali się z zadania na medal.
Cieszy
też pozytywny odbiór przywrócenia figury podwórku. Starsze panie z uśmiechem
przypominają, jak przestraszyły się wtedy nas siedzących na murku i jak nas
zaraz polubiły. Mamy prowadzą swoje nieletnie pociechy na trawnik i pokazują im
mnie na wierzbie, a dzieci się cieszą wyrażnie. Młodsze pokolenie w drodze do
miasta, zatrzymuje się na chwilę, pstryka
fotkę komórą i leci dalej organizować sobie życie. A ja siedzę na wierzbie w
ich komórkach i na miarę swych sił pomagam im w ich zmaganiach, czasem
pokazując się na ekranie, by i innym móc spojrzeć w oczy. Ich też pozdrawiam serdecznie i życzę wszystkiego dobrego.
Dokumentację fotograficzną zawdzięczam mojej córce Dorocie, na drzewo wspiął się mój syn Nikodem a linę trzymała Marta.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz