Ale już jest niedziela, czyli dzień następny.
Pierwsze kroki rano - sprawdzić, czy wyschła półka na książki zrobiona z pudeł. Pomalowana na czarno.
Wychodzą ludzie po mszy rannej, przyglądają się, czytają słowa zachęty, ale powściągliwi są bardzo. Z czasem, powoli sprawa się rozkręca. Pojawiają się znajomi, zatrzymują przechodnie. Dają się zaczepiać. Są momenty wzruszające, trafiają się koneserzy poezji. Dzieci zaśmiewają się z Rupaków.
Dawny Burmistrz częstuje kawą. Pogoda sprzyja do południa. Potem wiatr robi swój porządek z poezją. Spadają po kolei z półki mistrzowie pióra. Leci na łeb Tetmajer, za nim miesięcznik Poezja,. "Pieśni miłosne Hafiza" walą się na bruk. Jonasz - nasz niezawodny asystent, pomaga zwinąć wierszowany interes. Udziela nam się ulotność poezji. Mkniemy na kawę do Solarków, na wieś. A u nich pięknie jak zawsze, i ogród i pies wielki jak cielę i smakołyki i dobre rozmowy. Doroty z Kubą Solarkiem o muzyce też. Ale nie długie, bo jeszcze jest do zobaczenia ogród mamy Kasi w Zbąszyniu. A to taki ogród, jakie się w pismach o ogrodach ogląda. Troszkę zaniedbany - tłumaczy mama. I dlatego piękniej tu, niż w pismach.
Teraz ja sam lecę dalej. Dorota z Agatką muszą odpocząć. Lecę niedaleko, do wsi Chrośniewo. Tam, w remizie, pierwsza w historii tego miejsca wystawa. Wojtek Olejniczak pokazuje duże powiększenia zdigitalizowanych negatywów na szkle ze zbiorów swego ojca - zbąszyńskiego niegdyś fotografa.
fotografie autora i Doroty
Ale niedługo, bo o dwudziestej Jeff Gburek i Karolina Ossowska zaczynają wieczór finalny swych warsztatów muzycznych z miejscową młodzieżą i film jest też pokazywany - owoc warsztatu filmowego.
Muzyka dominuje. Spektakl jest fascynujący. Jeff zaczyna w roli performera - dyrygenta. Muzyka kreowana jego gestem i ruchem postaci, jednako z twórczym uniesieniem młodych artystów, daje koncert wyborny. Ciąg dalszy, już współ-instrumentalnie, bez gestykulacji, nie przestaje fascynować do końca, a trwa nieomal godzinę. Rewelacja. Wracamy z zawrotem głowy, a przecież bez wina zupełnie. Oszołomieni ilością wrażeń odebranych w tym jednym dniu. Dziesiątego lipca, dwa tysiące jedenastego roku, w Zbąszyniu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz